Miejski fenomen - na ulicy ***** otworzono mały sklep mięsny, w którym rośnie drzewo.
Pisały o nim już wszystkie lokalne gazety i portale, codziennie mnóstwo jest klientów. Każdy kto wchodzi, dotyka pnia, gładzi korę, obserwuje, uśmiecha się. Fenomen. Dziwo. Niespodzianka.
Dlaczego nie zatrzymywali się przy drzewach, które codziennie mijają po tysiąckroć na swojej drodze?
A drzewo stoi i patrzy na krew i kości, na krew i kości. Bo przecież mięsny.
Choroba znów nagabuje mnie do tracenia czasu. Tym razem z nudów przypomniałam sobie o zeszłorocznym, tumblrowym pomyśle, który aż do tej pory stał na półce w moim (nie moim już) domu.
Miały być to zebrane w słoiku szczęśliwe chwile. Drobne przyjemności, chwile światła, zapomnienia.
Oczywiście dobrnęłam ledwo do kwietnia. A teraz, czytając małe, kolorowe karteczki nie odnajduję prawie żadnych śladów w sobie po tamtych momentach. Czy były wypisywane "na siłę"?A może przyćmiły je rewolucje późniejszych miesięcy? Tylko kilka potrafię przywołać i być wdzięczna, choć minimalnie.
- kilka komplementów na temat mojej urody (ach ty stworzenie, próżne i zakompleksione!)
- kartki pocztowe kupione dla mnie przez Anikę
- "Szuflada Szymborskiej" i jej maszyna do pisania, spotkanie z Sylwią
- cudowny, miękko padający śnieg
- poczucie wsparcia i zrozumienia przez niektórych członków rodziny (chwiejne, ale zawsze)
- starsza pani z balkonu zawołała, że mam ładne buty; słoneczna niedziela
- piękno Jessicki Chastain
- podróże powrotne z Krakowa
- wieczór z Dominiką w ich cudownej kuchni,słodkie wino, kolczyki, plotkowanie (jedna z moich ostatnich wizyt tam, niestety...)
- pierwsze dni na oddziale, ludzie
- słuchanie Nory Jones w łóżku, z kotem, przy świetle choinkowych lampek
- czekolada truskawkowa z piękną Igą w "Melonie"
- urodziny Marcina w "Masali', plac zabaw, zespół Svinge
- Marcin spacer, Marcin wiadomości,Marcin "Zaplątani"
A potem już rewolucje. Od związku, przez wyniesienie się z domu, po nowe studia tutaj...
Rewolucje kuchenne - histerie na nóż i cztery ręce, na czułość i wrzaski, na niechęć i przemęczenie.
Tak teraz myślę...
Chyba najbardziej uszczęśliwiają mnie ładne rzeczy, Gdyż nie jestem zdolna do odczuwania szczęścia, ani łapania chwil, ani radości z drugiego człowieka (mimo nielicznych wyjątków). Pustkę pesymizmu, pustkę pustki, krzyki niepokoju, ciężkość znudzenia zmazuje tylko piękno. Które zazwyczaj i tak chomikuję, zamiast podziwiać. Bo "teraz nie jestem gotowa zachwycić się nim tak jak trzeba". I leżą odłogiem wypatrzone błyskotki, znalezione piosenki i zdjęcia, kartki, filmy...
Czy jest sens tworzenia takich słoików ze szczęśliwymi chwilami?
Aby po roku przypomnieć sobie o swojej niekonsekwencji, i że te wszystkie blogowe pomysły nijak się mają do szarej rzeczywistości? Żeby odkryć jakieś momenty, których w większości już się nie pamięta, które były jak jest przepływ czasu?
A może pisać dzienniki? Systematyczne blogi? Kalendarze urywków myśli,czy kalendarze z opisem każdego dnia? Pisać tu, czy pisać tam? Pisać o sobie, czy o kulturze? W zeszycie, w kalendarzu,w internecie?