Niesamowite jest wracanie do swoich starych blogów i czytanie. Budzę uśmiech sama w sobie, bo to nie ja. Zadziwiające, że nawet opisywane niegdyś traumy, traumusie były i pewnie nadal są przerażające, ale ubrane w słowa z wtedy, stają się dziś dziwne, łagodne, zastanawiające. Niesamowite, że niektóre czucia ciągną się do dziś, ale czytając o nich mam wrażenie, że to inna bajka, że to odległa, śmieszna trochę historia. I jak to człowiek nie wie, czego tak naprawdę chce. Nie wie czego chcieć. Na gorzki śmiech mi się zbiera, gdy czytam jak to jest w życiu niby " za mało pytań, za mało omówień, za mało obrazów, za mało dźwięków i metafor". Masz, dziewczyno teraz metafor od ch... Jak pałasz rozkoszą do ich rozkładania i analizowania! "Artystka"?! Teraz to ostatnie, co chciałabym o sobie powiedzieć, uciekam do konkretów, konkrety dają poczucie sensu i stałości. A przynajmniej ich widmo. I co z tego, że "świetnie piszę?" Co z tego? Zeugma, syndekdocha, katercheza. "Elita inteligencka"... nie, nie, nie. O ile szczęśliwsi są prości ludzie! I tak, ja chciałabym, żeby w teatrze były żyrandole, a nie świetlówki. Żeby deklamowali Słowackiego, a nie egzystencjalia z przerywnikiem w postaci: jebana kurwa. To mam we własnej głowie. W teatrze chcę sukni, kapelusza i estetycznej nieżyciowości.Tak właśnie.
Ale zboczyłam chyba z tematu... Wracając, śmieszą mnie i peszą i te, niby mimochodem przemycane autobiografizmy, które i tak są formą zwierzeń niezupełnie subtelnych.
Mniejsza z tym jednak. Bardziej od tego wszystkiego zadziwia efekt przejścia. Czytam swoje życie z roku 2010, a potem podnoszę wzrok znad laptopa - i co? jestem 180km od miejsca wydarzeń, w mieszkaniu blokowym, ludzie z tamtego czasu w większości lub po części zniknęli z mojego >teraz< (jakaś część niestety ma pecha - generalnie mojego - że pałęta się ze zdwojoną siłą po meandrach mojej wyobraźni, wyrzutów, kompleksów i słabości)...e, właśnie zdałam sobie sprawę, że znowu uprawiam "nibymimochodny autobiografizm", który tak mnie dżaźni w dawnych postach... e, tak... reasumując...jestem jakieś godziny (ale jednak) świetlne od tamtego czasu/tamtej mnie/tamtego świata, jestem w jakiejś czarno-kolorowej dupie i chyba jestem innym człowiekiem i nie mam seledynowego pojęcia, gdzie to wszystko zmierza, mam nowych, niedotartych znajomych, którzy niewiele znaczą i jadę z życiem na dwa miejsca, czyli w zasadzie nigdzie, codziennie odwiedzam brzuchy kilkunastu autobusów i wyglądam z okna z widokiem na ponoć najpiękniejsze miasto Polski, piszę blogi i zalewam się przetwarzaniem swoich myśli, niby innych, a jednak tych samych. Wiem jednak już teraz, ze nic nie jest takie, jakie się wydaje, ze jest, czy że będzie...i...i...i... głupie, ale chyba jednak:
wszystko się zmieniło, a poza tym zmieniło się niewiele (sic!!!)
Czuję, że głupia byłam. Te wpisy mnie rozkładają na łopatki i zniebieszczają i rozmemływają jak Iwonę Księżniczkę B. Ale za kolejne dwa lata taką samą reakcję wywoła we mnie pewnie i ten wpis. Czy kiedyś się to w dorosłości zatrzymuje? Czy jest się wreszcie dłużej na jakimś stadium? Choćby słowno-percepcyjnym? Czy już do końca będę się śmiała sama z siebie dawnej, co w gruncie rzeczy oznacza nie-dumę? Wniosek z tego, że jestem głupia i teraz. Cóż, na pewno głupsza niż wszyscy inni "hiperzaangażowanihiperinteligetniizapanbratzdyskursamikulturowymi" studenci.
I co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
PS. Wszystkie moje powyższe wynurzenia poszły się paść, gdy odnalazłam stary blog mój i Czerwia (ten sam rok 2010 i miesiące), gdzie nibyżetoja piszę w sposób zgoła inny i wcale z politowaniem mi się uśmiechać nie chce, bo to jednak fajne było i z jajem i z taką jakąś wisdom, której nie bardzo pamiętam ani z teraz nawet, ani z wtedy.
Linn! Nie wiem, o co chodzi z komentarzami, u mnie funkcjonują jak powinny. Ale nie podoba mi się wizualnie ten nowy pulpit, jaki proponuje blogger!
OdpowiedzUsuńPamiętam tego bloga, którego prowadziłyście z Czerw. Dziś już nie kojarzę adresu, ale zdarza się wygrzebać jakieś stare fotoblogi znajomych. Bywa zabawnie.
Czasem zaglądam na swoje poprzednie blogi, do jednego nie znam hasła, a wypadałoby go usunąć, bo aż wstyd, z drugiej strony - to coś jak zapisywanie siebie. Niech więc jest. Śmieszy mnie to, jak rok temu przeżywałam maturę (dzisiaj śmieszy mnie panika tegorocznych maturzystów), miłosne wierszydła, narzekanie. Wszystko się zmieniło, a poza tym zmieniło się niewiele - genialne podsumowanie (ostatnimi czasy często widzę u Ciebie mistrza Jacka ;) a może jest z Tobą od dawna, ale nie rzucało mi się to szczególnie w oczy?).
Ciekawym doświadczeniem było dla mnie czytanie swoich wypracowań z gimnazjum. Jeżeli gdzieś w kartonie masz swoje - polecam do nich wrócić :) Zadziwiające, jaką człowiek wtedy miał wyobraźnię, jaki styl, jaki był wolny od filozofii Hegla, stóp metrycznych, synekdoch i teorii dramatu.