czwartek, 30 sierpnia 2012

Cosmic walls

Jest mi autentycznie przykro, ale nie umiem jej traktować poważnie. Czuję się oszukana, a przy tym trochę mi głupio, że nie potrafię jej zaakceptować takiej, jaką się staje z każdą nową płytą. Abnormally Attracted to Sin - różnorodna, nieco mroczna, nowoczesna płyta. Artystka wystylizowana na wampa, nieco cukierkowego, ale z charakterem. W ręce iguana, w tle pokój hotelowy. Już wtedy twarz budziła wątpliwości, ale operacje plastyczne to prywatna sprawa ludzi. Skoro to zrobiła, widocznie miała dobre powody. Z długimi, wypielęgnowanymi włosami, w pięknych sukniach i z porcelanową buzią robiła na mnie wrażenie, mogłam długo podziwiać zdjęcia. W międzyczasie wracałam do jej wczesnych występów live - nieskończenie wiele razy przewijałam poszczególne sekwencje. Jej śmiech, blask jej oczu, porozumiewawcze miny, ekspresyjne gesty, uduchowione wyrazy twarzy, ironia, zachwyt, namiętność, radość, zatracenie... Wszystko tam było i za każdym razem porywało mnie na nowo. 
Night of Hunters - przy sesji okładkowej zaświeciła się czerwona lampka. Kim jest ta smukła, wylaszczona, brzydko mówiąc, sphotoshopowana diwa, przy której równie wystylizowana, dwunastoletnia córka, wygląda jak siostra? Tak, zdjęcia robiły wrażenie. Te kolory! Ale twarz... nie, to już nie twarz. To idealna, perfekcyjna maska, która może należeć zarówno do kobiety 20letniej, jak i 40letniej. Bezduszna, pretensjonalna.W teledysku do Carry siedzi przy fortepianie. Szukam dobrze znanych gestów, ale niewiele ich pozostało. Miny są wystudiowane, dumne, przestylizowane. Spojrzenie jednocześnie uduchowione, a jednak kuszące, jak wzrok gwiazdek popu. Ale "epoka" Night of... to jeszcze nic.
 Dziś ujrzał światło dzienne teledysk do symfonicznej wersji Flavor. Ucieszyłam się, ale po chwili zamarłam, nie wiedząc, co myśleć. Bo jak mogę źle myśleć o najważniejszej artystce w swoim życiu? Jak mogę źle myśleć o tej rudowłosej bogini, poetce, mentorce? Postać, którą widać na filmie, jest tak groteskowa, że z początku myślałam, że to celowy zabieg. Lśniąca od makijażu, a jednak opuchnięta i zmęczona twarz w przecudownych, irracjonalnie ekskluzywnych strojach spaceruje po wielkim mieście jak jakiś anioł stróż. Pomysł stary, a sama filmowa realizacja marna. Można się zastanawiać, czy przypadkiem nie zabrakło budżetu. Postać przebiera się chyba z sześć razy, w coraz wymyślniejsze kreacje - chce prezentować sobą luksus i artyzm, a przy tym być blisko zwykłych ludzi, jednoczyć ich w pokoju i radości. 

Nie, przykro mi, ale nie potrafię jej traktować poważnie. Jest śmieszna, żeby nie powiedzieć żałosna. Jest kimś zupełnie innym, niż artystka, którą pokochałam. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że inspiruje ją jakaś Lady Gaga, z tym, że teledyski Gagi mają przynajmniej blichtr i dobrze zrobione efekty specjalne. Postać z teledysku Flavor jest dla mnie zaprzeczeniem stylu i godności. A do tego piosenka traktuje o naprawdę metafizycznych sprawach i należał się jej jakiś subtelniejszy, eksponujące siłę przekazu, filmik w dobrym guście.  Boję się, co będzie dalej. Dobrze znana, wspaniała, niebywała wręcz artystka znika. W przeciwieństwie do muzyki, która robi się coraz bardziej pompatyczna i przefilozofowana. Na szczęście został głos. On jeden się nie zmienia. I dzięki Bogu. Bo w końcu, tak naprawdę, to o to w tym wszystkim chodzi...



.
II.







środa, 29 sierpnia 2012

I am that I am it I am then

Chcę mieć już dom. Taki tylko swój i taki bardzo ciepły. Ładny i jasny, na niskim piętrze. 

Nigdy nie przywiązywałam uwagi do wnętrz - to znaczy o dbanie o nie, nie o to, czy jest ładne.  Bo w brzydkim miejscu czuję się koszmarnie i od razu trudniej mi żyć. Dlatego może tak ciężko idzie mi funkcjonowanie w Kr. Tam jest brzydko i ciemno i nieswojo. Dlatego też nie lubię wyjeżdżać, bo pensjonaty i cudze domy często wydzielają dziwne zapachy, pełno w nich bezdusznych przedmiotów i pustki. Nie potrafię zignorować brzydoty miejsca, w którym muszę się zatrzymać. Jednak jeśli chodzi o ozdabianie mieszkań, te wszystkie wnętrzarskie sztuczki, ustawianie, dopasowywanie... Zawsze pytałam - po co? Po co tworzyć sobie idealny dom, skoro w każdej chwili można go stracić? Może przyjdzie pożar, albo przeprowadzka, albo rozstanie, albo... Po co kupować piękne sprzęty i dobierać kolory, dążyć do perfekcji? Wszystkie zdjęcia z magazynów dekoratorskich wzbudzały moje wątpliwości.

Ale teraz już wiem. Człowiek chce mieć piękny dom, gdy chce być szczęśliwy. Gdy widzi nadzieję na to szczęście. Gdy widzi siebie w tym domu i tą drugą osobę, i kota. Ja zobaczyłam dziś. Zobaczyłam w smutku, bo to było tak odległe i nieprawdopodobne. Choć przecież to nie tak wiele - ciepłe mieszkanie i kilka uroczych drobiazgów kupionych wspólnie z kimś. Fotel, na którym aż chce się zwinąć i nawet popłakać, ale fotel oswojony. Oswojony jednak nie na tyle, by go nie zauważać. To musi być cudowne odczucie - mieć miejsce, w którym jest się świadomym urody i "swojości" wszystkich sprzętów, kątów, drobiazgów. Mija się łóżka i firanki patrząc na nie z uśmiechem, dotykając ich jak dzieci. Wszystkie te rzeczy stanowiłyby idealne, ciche i bezpieczne tło dla życia. Życia nieidealnego, ale mimo wszystko obfitującego w spełnienie. 

Przed oczami przesuwają mi się takie mieszkania. Nie wiem, ile z nich jest we mnie, głęboko, a ile to tylko piękne projekcje zdjęć, cudzych domów. Widzę niezłożony na kanapie wełniany pled, sierść kota, cienkie firanki, doniczki na parapecie. Za oknem zamglone morze??!! (nie wiem, co ono tu robi, to może właśnie część tej niemojej projekcji). Widzę dwa brudne kubki na drewnianym stole, płyty na regale i tą piękną figurkę odpoczywającej baletnicy. Buty w korytarzu, płaszcze na wieszaku, zielone drzwi i niebieską szafę w ludowe wzory. To mam akurat w głowie od lat. Pachnie deszczem i świecami. Może jest gdzieś to morze, a może raczej światła miasta.

To piękne myśli. Choć smutne. Mam zbyt bogatą wyobraźnię, a to skutkuje wiecznym rozczarowaniem. Smutne myśli, ale przynajmniej nie straszne.

Do niedawna myślałam, że mam swój dom. Pragnęłam do niego wrócić w każdej sekundzie "wielkomiejskiego wygnania". Ale teraz... Czuję znużenie. Czuję swoją samotność w nim. Mijam sprzęty, przedmioty, drobiazgi. Mijam, ale nie jestem ich świadoma. Korzystam z nich bezmyślnie, nie widząc ich tak naprawdę. Poza tym cóż tak naprawdę jest tu mojego? Wszystko użytkowane za przyzwoleniem tej, co urodziła. Trudno tego nie odczuwać.

Chcę mieć już dom. Taki tylko swój i taki bardzo ciepły. Ładny i jasny, na niskim piętrze. Chcę go mieć nie sama. 









wszystkie zdjęcia autorstwa minji z mminulta.blogspot.com





Od kilku dni coś krzyczy we mnie: Wrocław! Wciąż znaki, wciąż to słowo, wciąż ludzie. Nie mogę wyprzeć się tej myśli, wyrzucić jej. Czy coś sobie wmawiam? Czy to tylko tęsknota za twoim powietrzem? Wrocław. Wrocław. Wrocław? Naprawdę? Nie stać mnie, by coś z tym zrobić. Przyjdzie październik, nastąpi krzyk, lęk i Kraków. Kurwa. Kurwa. Kurwa.


wtorek, 28 sierpnia 2012

Bonowana

‘How do you do it?’ I ask, because I want to learn how he is able to pack up the sadness so simply and cleanly, the way I imagine his ancestors packed their whole lives into the covered wagon each morning on their long journey from the cold hard granite East to the warm loam of Wisconsin.
I brace myself for a long, complicated explanation, littered with references to obscure books on the spiritual practices of the Hopi tribe and the benefits of fasting and early morning ice baths.



"I imagine my problems are soapy bubbles floating on a summer breeze, and I just sit and wait until they’ve all popped"



największa, najtrudniejsza filozofia świata


from bonivererotica.tumblr.com




sobota, 25 sierpnia 2012

Believe me

Czy w każdej szczęśliwej, spokojnej chwili, jest tyle samo cierpienia, co radości? Czy siedząc na murku i śpiewając w niebo, do Wielkiego Wozu, szukałyśmy harmonii nie tylko głosów, ale i harmonii w sobie? W świecie? Czy w każdym oddechu jest tyle samo śmierci, co życia? Z tym, że człowiek jest wbrew pozorom zbyt skupiony na życiu, by dostrzegać tę drugą stronę? Krążą po mnie myśli o przeciętych niciach nadgarstków, o przerwanym w połowie czasie. Jeśli to cena za cały ten "artyzm" to ja dziękuję, naprawdę. Ale z darów losu nie da się łatwo wycofać. Nie da się wyprzeć własnej natury. Anne Sexton, Virginia Woolf, Sylvia Plath... Czarny worek na głowie, świat pełen obrzydliwości i paniki. Czy można nie myśleć? Czy można nauczyć się nie roztrząsać? Czy można ignorować cienie personalne?

W każdej szczęśliwej chwili jest tyle samo cierpienia, co radości. Na pewno dużo strachu przed ulotnością.
Strach jak ćma, cichym ściga lotem. A mimo to żyje się, śpiewa się, śmieje się, pije się. 



Wpadłam na to, dlaczego nie umiem się wyleczyć. Bo chcę cię nie tyle przez to, że jesteś wyjątkowy. Chcę cię, bo masz wszystkie moje brakujące części. Reprezentujesz sobią wszystko to, czym potrzebowałabym być. I żadne jabłka nie mają tu nic do rzeczy. Chociaż nie wiem jak wielka musiałaby to być bliskość, by elementy te mi się udzieliły. Pewnie byłyby obok, a ja mogłabym tylko z nimi obcować, nie nimi być. Na Ziemi nie istnieje zespolenie doskonałe. Jest tylko wymiana danych. 






środa, 22 sierpnia 2012

My landlady is a light

Patrzę na swoje aktualne wpisy, a potem zaglądam na te sprzed roku. Podaję rękę sobie tamtej, lubię ją, przytulam. A ona wślizguje się w moją skórę i nagle zaczynam czuć się bezpiecznie. Ona daje mi siłę, bo jej przyszłość jest moją przeszłością; jej już nic nie zaskoczy, wszystko, co było płynie powoli jak mała, przedwieczorna rzeka odbijająca ciepłe światło. Wczytuję się uważniej w słowa. Są dobre, wbrew pozorom są dobre. To mnie pociesza - czyżby skończył się już etap tej największej pretensjonalności?  Poważam tamtą mnie, wydaje mi się lepsza niż ja teraz, co daje nadzieję, że ja teraz też nie jestem taka zła. Czytam. I nagle widzę, że w zasadzie to samo piszę dziś. Te same uczucia, myśli dokładnie o tej samej porze roku. Te same wrażenia, wątpliwości. Trochę inne metafory, ale to tylko forma. Czy to znaczy, że nic się nie zmieniło? Że stoję w miejscu? Nie wiem. Ale poczułam się zwolniona z zadrukowywania każdej sekundy słowami. Skoro już to zrobiła tamta ja...

Dziwnie jest wrócić do teraz. Nie chcę. Zostańmy tam same, moja była ja. Zostańmy, bo tam już nie ma czasu. Twoje zegary stanęły w ciepłym świetle przeminięcia. Tam mogę się ukryć przed własnymi oczekiwaniami. 




Sierpień. Wieczory robią się ciemne.






sobota, 18 sierpnia 2012

What goes wrong comes down

Dziś, przy sobocie, coś z cyklu "czego się nie robi, by nie robić tego, co trzeba robić", czyli teraz i ja się pochwalę. 
Mam taką naturę, że uwielbiam oglądać cudze wytwory rękodzielnicze (po polsku nie ma na arts&crafts jakiegoś wdzięczniejszego słowa...) i planować jak to i ja będę takie cuda kiedyś robić. Ale zawsze brak czasu, zmęczenie, niedostateczna ochota, albo natchnienie, czyli brak niezbędnego dla moich działań "flow"... I jakoś tak powstają te dziełka nieczęsto, a i tylko wtedy, gdy wymaga tego zbliżająca się okazja typu urodziny, czy podziękowania. Tym razem jednak postanowiłam zmierzyć się z samą sobą i jednak wykonać coś, co przypadło mi do gustu. Na wakacje wzięłam ze sobą zakupiony niedawno czytnik, a na nim jeden z popularnych, amerykańskich e-magazynów. W tymże magazynie (Joie, numer z lata 2011) znalazł się opis wykonania tybetańskiej flagi modlitewnej (kolejny raz język polski nie popisał się akuratnością w wyrażaniu istoty rzeczy) zwanej Lang Tan. Flagi te są prostokątnymi kawałkami materiału, na których umieszcza się sutry lub życzenia.. Wierzy się, że wiatr targający flagami uniesie modlitwy i prośby, a one rozproszone po całym świecie zbiorą od niego energię i wrócą przynosząc właścicielowi to, co zamieścił na fladze. W magazynie podano nieco zmodyfikowaną formę tego rytuału - zamiast flag wykorzystane miały być karteczki owinięte w materiał, spięte ze sobą i powieszone w ogrodzie. Pomyślałam - coś w tym jest. Mam ogromne pokłady wiary w tzw."magiczne myślenie" - spadające gwiazdy, słowa wypowiedziane w odpowiednim czasie, energię listów, których adresat nie otrzyma, a jednak myśli z tego listu polecą w niebo i coś zmienią. Nie, nie jestem naiwna. Same tego typu działania nie pomogą w naprawieniu kiepskiego życia. Wszystko jest w nas i tylko my możemy skutecznie ulepszyć siebie i swój świat - najczęściej zmieniając nastawienie, co jest chyba trudniejsze niż zbudowanie domu gołymi rękami. Jednak o ile łatwiej jest zabrać się do mozolnej, ciężkiej i naznaczonej cierpieniem pracy nad zmianą nieudanego życia, gdy wierzy się w przychylność kosmosu, albo w to, że wypowiedziane w wyjątkowej chwili życzenie spełni się już niedługo, wystarczy tylko cierpliwie robić swoje, a świat i jego niedefiniowalne moce zajmą się resztą? Dlatego wykonałam swoje Lang Tan. Każde życzenie wpisałam w innym europejskim języku - przecież świat jest jeden i cała jego energia łączy się w barwny korowód. Drugim powodem był oczywiście fakt, żeby te myśli nie były łatwe do odczytania dla niepowołanych osób ;) Samo wykonanie poszło sprawniej niż myślałam. Jedyne niedopatrzenie, z którym jednak nie bardzo było co zrobić, to fakt, że moje Lang Tan nie jest odporne na kiepskie warunki pogodowe. Dlatego chwilę powisi na słońcu i wietrze, ale prędzej czy później będę musiała znaleźć dla niego jakieś bezpieczniejsze miejsce - najlepszy byłby balkon, ale w domu go nie posiadam, a na samą myśl o Tamtym Mieście i moim Lang Tan wystawionym na smog otulający ósme piętro obrzydliwego bloku... Nie, nie będę jeszcze o tym myśleć, czekam na cud. 

Kilka obowiązkowych blogfoci (przepraszam za kiepską jakość zdjęć, ale aparat dogorywa ostatecznie):








I całość:


piątek, 17 sierpnia 2012

And amnesia filled the air

Wczoraj papier przyjął wszystko. Ty to przyjąłeś, choć jeszcze o tym nie wiesz. Metafizyka księżyca?

Dziś zmienia mi się cyferka z przodu. Dwójka stanowi bramę, choć z wyglądu furtki nie przypomina. Stereotypowo jest to furtka do odpowiedzialności, samowystarczalności, aktywności. Najpiękniejsze lata życia? A może przekleństwo dla nerwicowców. Małżeństwo? Praca? Śmiech na sali. Uśmiech Boga. 

Jak zwykle nic spektakularnego. Nie w tym rzecz. Najważniejsze, że jest z kim przeżyć ten dzień. Przeżyć jakkolwiek. A my wybieramy się do piekła, ma belle Anna... W tym mieście musi być ukryta droga do zapomnienia, do niecodzienności, do zmiany i oszustwa. Portal prowadzący na pustynię czucia, gdzie nie czuje się nic prócz gorącego wiatru i rozkoszy wszystkojedności. A może zatrzyma nas coś na drodze. Jabłko wypadające z koszyka, człowiek w czarnym płaszczu, albo siostry z kwiatami we włosach?

Mam list w kieszeni. I kiedyś go dostaniesz. Kiedyś, może po skończeniu tego świata. Kiedyś, może niedługo. Ale chyba nie dziś. Dziś idziemy do piekła. Do raju obojętnego niemyślenia. 


We are the children of the sun...



We are the children of the sun

Our kingdom will come
Sunflowers in our hair
We are the children of the sun
Our carnival’s began
Our songs will fill the air




czwartek, 16 sierpnia 2012

Kiko anabasis

Nie wierzę, że heteroseksualna kobieta może żyć bez minimalnej chociażby, emocjonalnej zależności od mężczyzn. 
Nie wierzę w emocjonalną emancypację. 
Wierzę w słabość. 

i w to, że tak ma być






.

.