Czy w każdej szczęśliwej, spokojnej chwili, jest tyle samo cierpienia, co radości? Czy siedząc na murku i śpiewając w niebo, do Wielkiego Wozu, szukałyśmy harmonii nie tylko głosów, ale i harmonii w sobie? W świecie? Czy w każdym oddechu jest tyle samo śmierci, co życia? Z tym, że człowiek jest wbrew pozorom zbyt skupiony na życiu, by dostrzegać tę drugą stronę? Krążą po mnie myśli o przeciętych niciach nadgarstków, o przerwanym w połowie czasie. Jeśli to cena za cały ten "artyzm" to ja dziękuję, naprawdę. Ale z darów losu nie da się łatwo wycofać. Nie da się wyprzeć własnej natury. Anne Sexton, Virginia Woolf, Sylvia Plath... Czarny worek na głowie, świat pełen obrzydliwości i paniki. Czy można nie myśleć? Czy można nauczyć się nie roztrząsać? Czy można ignorować cienie personalne?
W każdej szczęśliwej chwili jest tyle samo cierpienia, co radości. Na pewno dużo strachu przed ulotnością.
Strach jak ćma, cichym ściga lotem. A mimo to żyje się, śpiewa się, śmieje się, pije się.
Wpadłam na to, dlaczego nie umiem się wyleczyć. Bo chcę cię nie tyle przez to, że jesteś wyjątkowy. Chcę cię, bo masz wszystkie moje brakujące części. Reprezentujesz sobią wszystko to, czym potrzebowałabym być. I żadne jabłka nie mają tu nic do rzeczy. Chociaż nie wiem jak wielka musiałaby to być bliskość, by elementy te mi się udzieliły. Pewnie byłyby obok, a ja mogłabym tylko z nimi obcować, nie nimi być. Na Ziemi nie istnieje zespolenie doskonałe. Jest tylko wymiana danych.
You're gonna make it...
OdpowiedzUsuń