sobota, 23 marca 2013

tremble nights


Znów idzie ciepłe, ciepłe-złe.
Pora rozpiętych płaszczy i pojedynczych warstw. Zbyt krótkich kurtek niczego nie osłaniających.

Nie.

Jaką klątwę rzucić, Królowo Śniegu, by zmrozić pąki i upaść w sen?


laylock:

(via P U G N A T)



poniedziałek, 18 marca 2013

Dimmed sky

Zróbcie wszystko cicho. Spuśćcie oczy i  trzy razy odetchnijcie, skupiając się tylko na tym oddychaniu. 
A potem przeczytajcie sobie GŁOŚNO ten wiersz. Najlepiej jak potraficie, ale nie wysilajcie się zbytnio i nie napinajcie. Powinniście usłyszeć, jeżeli właśnie takich dźwięków dziś potrzebujecie. A może tylko ja ich dzisiaj potrzebowałam. Ale poprzez te słowa-dźwięki jestem tam bardziej, niż gdybym naprawdę tam była.

Wind rushes by...



Autumn, Joan Mitchell (1935, aged 10)


The rusty leaves crunch and crackle,
Blue haze hangs from the dimmed sky,
The fields are matted with sun-tanned stalks —
Wind rushes by.

The last red berries hang from the thorn-tree,
The last red leaves fall to the ground.
Bleakness, through the trees and bushes,
Comes without sound.







A to obrazy dorosłej Joan






















środa, 6 marca 2013

To już - ciepło, otwiera się okna i rozpina płaszcze. I stukanie podwórek. Odwiecznowiosenny dźwięk domu, małej ojczyzny - stuk. Trzepaczki? Siekiery? Krótkie echo między śmietnikiem a blokiem. Klakson, opony przesuwające się po kostce brukowej, krótkie szczeknięcie zza ściany, świergot obudzonych, podekscytowanych ptaków. Oślepienie.

Czuję się bardziej nienormalna niż kiedykolwiek. Upupiona tym krzesłem. I najdurniejsza myśl sezonu - czy mogłabym się zabić przez plamę po zupie na drewnianym blacie? Takie niedoskonałe, takie syfiaste. Taki bodziec. Żenująca myśl, a jednak nowatorska - zupa. 

Fizjologia gra w wyścigi żółwi z psychiką. Jakie nieczystości chce pani ukryć, pani Natalio? Co złego w pani mogłoby się wydostać, gdyby straciła pani kontrolę?

Słucham, kiwam się, masuję kolano, wyglądam przez firanki, herbata, gazeta, schody, tabletka, dzień dobry, witaj, zeszyt, zabawa kolczykiem, wyginanie palców. Rzeźba z ludzi, lustro, mapa życia, ceramiczne usta, tratwa, za mało mogę powiedzieć. Czasem chcę krzyknąć-teraz ja, teraz mnie. Tracę się, rozlewam w ciecz. 
Znów jakiś murek, choć już nie emigracyjny. Murek na wariackich papierach. Tak dziś.






poniedziałek, 4 marca 2013

Dunta fair

Drugi tydzień, światy zaczynają się mieszać. Ten zamknięty, za firankami, z widokiem na wieżę ciśnień i rajami pełnymi spękanych szaf, farb i kredek. Ten z bagażami niewypłakanych łez, ciepłoty, słów i bliskości tak wielkiej, że ona chyba nie istnieje. Nie poza. Nie w świecie chłodnego wiosennego wiatru, szumu samochodów, telefonów. A jednak te odrębne, niepagadzalne ze sobą byty zaczęły się przenikać. Nad wieszakami pełnymi ubrań i w najciaśniejszym pokoju akademika, w rozmowach powracających, w budującej się relacji, której nikt nie chciał. Nie potrzebuję osoby. Ale.

Gdzie stoisz?
Nie wiem, gdzie stoję. Wstaję za późno i za późno kładę się spać. Wyciągam rękę, by ktoś ją złapał, choć wiem, że to nie tak i nie to. Jestem otwartością. Panną Prym wiodącą. Niedostrzegalnym szumem kolczyków, chodzącą apteczką, inteligencją i gadatliwością. Wypożyczyłam zbyt dużo książek, nie ma nic ponad chaos i kroki. Kroki, kroki, kroki. Wieczne, nękające powtarzalnością kroki dokądś.

Patrzę w twarze - kocham je i nie chcę ich. 


20090120185100_large

.

.