wtorek, 23 lipca 2013

Kinging

Jedno z najlepszych odczuć w życiu: kiedy zupełnie niespodziewanie znów zaczyna ci się chcieć.

Uważnie słuchać, dużo czytać, rozmawiać, smacznie spać, starannie się ubrać, smakować jedzenie, coś wymyślać i nie martwić się. Żyć po francusku.

Chwilo? Bądź jeszcze.




Kronika drobiazgów:
piwo z limonką i koraliki




dzień narodzin księcia
taaak

niedziela, 21 lipca 2013

Pilipipili

Nie, nie chcę dziś tworzyć kolejnego "obrazka z wystawy", obrazka z życia; że wyszedłeś po papierosy, że łóżko nie chce się samo pościelić, że od trzech dni znów cię kocham, że słońce wdziera się w nasze ściany i rozprasza niedzielę.

Ale zastanawiam się trochę, co się zmieniło. Tak na porządnie, nie nabylejak się staram zastanawiać. Dziś mijają dopiero trzy miesiące odkąd pierwszy raz cię zobaczyłam (biję się z myślami, pisząc to, że ten blog staje się blogiem o tobie, nie o mnie, a tego nie chcę). Trzy miesiące to straszliwie śmieszna liczba, jak na to jak się zachowujemy. Jeszcze tydzień temu chciałam cię strząsnąć jak brzęczącą muchę z rękawa, dziś myślę o tobie ciepło. Co się zmieniło? Już znów przyzwyczajenie do miłości. Kilka słabych lat oczekiwania na jej powrót, a kiedy jest, wszystko powszednieje. Uczę się rozumieć te mechanizmy. Uczę się słuchać, ale bardzo, bardzo, bardzo upornie. Widzę w sobie dużo wad, ale nie wzdragam się już przed negatywnymi spojrzeniami przechodniów. Rzadko śpię sama, jedzenie zużywa się prędko. Nie, bełkot. Nie do ogarnięcia zmianowość, jest tylko namacalna zmiennocieplność. Raz jestem zimnym gadem, raz puchową kulką. Aha, a to wszystko takie kruche... Wystarczyłoby by w czwartek samochód uderzył w całe ciało.





Nadal nie wiem, co z tą blogową kwestią. Nęci mnie coś nowego, z drugiej strony nie wiem, na ile mam zapału. Chciałabym mieć i miejsce na łapanie chwil, by nie uciekły, i na chore metaforyzowanie, i na zdjęcia i na fantazję i na peplanie. Ale żeby trzymało się to wszystko jakiegoś systemu Deweya, czy coś. System musi być, od linijki. I chcę Was tu, chcę żebyście byli, i ja chcę częściej żyć Waszym pisaniem. Bo piszecie pięknie i mądrze.



Kolekcja drobiazgów:
dwie małe, bardzo drogie czekoladki z Włoch
Le Monde rano na stole w kuchni



PS.Chyba chcę ci dać wszystko, co najlepsze we mnie. Zasługujesz na to, bardzo.

środa, 17 lipca 2013

???

Chciałabym wrócic do jakiegoś regularnego blogowania. Brakuje mi tego. Brakuje mi albumu do kolekcjonowania chwil, ale czy w takim miejscu można sobie pozwolić na szczegóły? No i ta regularność. Napiszę trzy posty i tyle tego. Tak jak bywa zawsze. Kpiący ze mnie adres tego miejsca wciąż mi przypomina o słomianym zapale, o własnej zmienności. Joy by choice? Powoli wracam na tę ścieżkę, ale byłoby błędem nakładanie na siebie challenge'u zbierania codziennych pozytywności. Bo co z bólem, co z tymi wszystkimi kwasami, a co jeśli znowu zacznę się bać, albo naprawdę przestanę kochać. Rytualność, regularność... No i trzeba byłoby przemysleć formę. To miejsce znów mnie gryzie. Szata i ciągłe metaforyzowanie, strumień świadomości, myśli. Skoro tak łatwo przychodzi mi pseudopoetycki bełkot dlaczego nie piszę już wierszy, opowieści? Od tak długiego czasu nic... Tylko tutaj. Takie wzgardzane słowa, wyrzucane jak dzieci zaraz po urodzeniu. Bez formularza adopcyjnego. Czy chciałabym pisać? 
Czy chciałabym być Jeanette Winterson, Margaret Atwood? 
Cóż robić.
Zmienić miejsce? Nakładać na siebie ramy. Uwielbiam katalogowanie, etykietowanie, porządek. 
Tu piszę o stylu, tu o kartkach, tam o sobie. 
Kolejny deal z własną nieregularnością? Codziennie joga, codziennie medytacja, codziennie pisanie. Niecodziennie obiad. 
Te ramki, ten tabelki, te okienka z zawartością czysto sieciową, czysto wirtualną. Nie mam zdrowia do dzienników na papierze. Ale tu, jakby nic nie do końca, jakby nic nie namacalne. 

Może macie jakiś pomysł? jesteście tu w ogóle, Czytelnicy? Tak czesto mam wrażenie, że krzyczę do białej ściany. 


piątek, 5 lipca 2013

Blan page

Nie wiem z czym bardziej walczę - pesymizmem, czy optymizmem.

Gdy poranek jest piękny i świeży, a dzień nawet pomyślny, wieczorem musi się coś zepsuć.
Gdy gra w pracy i finansach w relacjach musi się coś zepsuć. Przecież to cholernie oczywiste,
Przecież ja to wiem. Dlaczego usiłowaliście mi wmówić, że

Nie, ten wieczór nie będzie zmarnowany, nie będzie zmarnowany, nie będzie zmarnowany, nie będzie zmar...

Mówiłam, ze wolę burzę, a nie takie powolnie dochodzenie do grzmotów, obrzydliwy, zatruty kapuśniaczek.

Napisałam wróć, ale nie jest lepiej. Więc po co. 
Grasz, muzyka coraz głośniej. Wychodzę do kuchni. Osiemset pytań do siebie, niezliczony raz w tym tygodniu. W końcu włączam głośno piosenkę, zagłusza twoją. Bierzesz słuchawki, grasz zapamiętale, mimo nich słyszę to niesłychanie irytujące dudnienie. Ziewasz i ostentacyjnie spoglądasz na zegarek. Niby nic. Pytasz, odpowiadam, głośno walę w klawisze. Wszystko na bieżąco. Muzyka, gry, muzyka, gry, muzyka, gry. I ja z moim kwartalnikiem literackim, Chopinem, Bonem Iverem, zadzieraniem nosa, braniem wszystkiego we własne ręce, bo przecież na nikim nie można polegać. Moja wina, moja wina. A pomiędzy tym wymyślna miłość, czasem tam uszczęśliwiająca, tak nie na miejscu. Czasem.

Patrzę na ciebie badawczo. Ostatnia szansa. Uleciała w mieszających się dźwiękach. 

Jeff, Jeff, śpiewaj mi, utul mi, bądź mi, zakryj mi oczy, serce. 









maybeebabee

5:50 - dzwoni twój budzik
5:52 - słyszę małego, podwórkowego kota; czy to ten bez ogona?
6:04- wtulam się

brzęk naczyń, kroki, głosy, twoja skóra
jest cudownie rano, cieszę się na nowy dzień - ja?!

ostatnio wszędzie widzę martwe zwierzęta - zająca, pisklęta, ptaki, myszy
gdzie nie pójdę - mała, niesłodka trupiarnia

8 rano, już byłam na ulicy, już rzucałam się w oczy, już biegłam z tobą

papieros na przystanku, sztampa
w powrotnej drodze rozczochrany na gałęzi ptak

8:24 - dźwięk wiadomości, znów jesteś

umyć włosy, zjeść śniadanie, iść po dobre wiadomości






.

.