sobota, 16 lipca 2016

Paronomazja

Och jakże bym chciała umieć coś napisać tak ze środka. Wyskrobać metafory i czuć, że są dobre, oprócz tego, że opisują właściwie czucie i chwile nieistnienia, bo to wszystko to bardzo nieistnienie jest, ale jedyne jakie mam. 

Zeszłego lata... zeszłego lata... cóż było zeszłego lata poza także nieistnieniem i poczuciem, że to nie to? Teraz patrzę na to jak na życie. Może rzeczywiście było więcej życia niż w tej ssącej dziurze dni teraźniejszych, do których na pewno będę kiedyś także tęsknić, bo wspomnienia więcej mają życia niż życie.

Ach derealizacjo, smutna panienko, pewnie też nie jesteś najszczęśliwsza, że przyplątać ci się przyszło akurat do mnie, na lata, może na zawsze. Będziemy razem miętosić bezzębnymi ustami starcze miętówki za lat parę...dziesiąt? 

Skąd się biorą te słowa, jednak-słowa, jednak-skojarzenia? Same układają się w szeregi.

Chociaż blogi mogłabym sobie ułożyć, nie mieszać przenaczeń, podzielić brakujących czytelników, coby nie wszyscy musieli czytać intymności i psychozy, a jedynie oglądać obrazki z sieci na przykład lub zdjęcia kwiatów
but... I have my heart on my sleeve i nic nie poradzę na to... jeśli mnie czytasz, słuchasz, stoisz z boku, obserwujesz przypadkiem wiesz wszystko, leci ze mnie jak sok z pomarańczy słowotok, śliniotok, uczuciotok. Dowiesz się, kiedy mnie boli i kto i czy dziś się bałam, czy spałam i śniłam o... I jaką dozą smutku słodzę herbatę. Nie jestem dyskretna, ani tajemnicza. Nigdy nie byłam i nie będę. Trzeba mi to kochać jak swoje. 




1 komentarz:

.

.