Sprawy, jak można było się spodziewać, trochę się komplikują. A właściwie nie wszystko da się zorganizować tak płynnie z tym blogiem jakby się chciało. Brakuje sensu tej tytułowej radości. Mimo usilnych starań, nie ma jej w środku.
Powrót do szkoły na te ostatnie 2 miesiące wydaje się być ideą bardzo złą. Twarze, grymasy, krzyki. Co można jeszcze wynieść z nauki, czego nie zdobędzie się lepiej samemu, w domowej ciszy i, przynajmniej śladu, determinacji? Co jeszcze mogą zaoferować zmęczeni nauczyciele, którzy spieszą się, zaniedbują w końcu to, co ważne, usiłują działać represjami i szaleńczym pośpiechem, bo nagle zaczyna brakować godzin, dni, kartek?
Halo, mi tu szaro.
Staję przed swoim małym kawałkiem ziemi pod domem. Na płocie wisi złamana rączka od parasolki, na podjeździe leży przewrócona suchość w doniczce, która kiedyś była tym modnym teraz kwiatem... storczykiem, chyba. Jedyne co mnie ożywia, to wyobrażenie sobie, że może ktoś go z calym impetem wyrzucił z któregoś z okien. Marne szanse.
Ulicą idzie znudzona babcia ze znudzonym wnuczkiem. Dziecko wyciąga nogę, żeby dosięgnąć zagnieżdżonego pod zaparkowanym samochodem białego kamienia, wpada przy tym na babcię.
Rozlega się pełne duszności i oburzenia :" Marcel!" , któremu odpowiada wymuszone, głośne i pewne swego "przepraszam". Kamień został na swoim miejscu. Teraz ja mam ochotę go wyciągnąć i kopnąć. Kopnąć żwawo, żeby się potoczył, a ja pójdę za nim. Ale idę do domu.
Co z radością w tym poście? Albo choćby potwierdzeniem, że dzień ten ma sens?
Niech będzie to pragnienie potoczenia się z małym kamieniem gdzieś do przodu. Może do wiosny, może do odejścia z tej dwumiesięcznej jeszcze codzienności.
Tak w ogóle myślę, że każdym kamyk coś znaczy.
Powrót do szkoły na te ostatnie 2 miesiące wydaje się być ideą bardzo złą. Twarze, grymasy, krzyki. Co można jeszcze wynieść z nauki, czego nie zdobędzie się lepiej samemu, w domowej ciszy i, przynajmniej śladu, determinacji? Co jeszcze mogą zaoferować zmęczeni nauczyciele, którzy spieszą się, zaniedbują w końcu to, co ważne, usiłują działać represjami i szaleńczym pośpiechem, bo nagle zaczyna brakować godzin, dni, kartek?
Halo, mi tu szaro.
Staję przed swoim małym kawałkiem ziemi pod domem. Na płocie wisi złamana rączka od parasolki, na podjeździe leży przewrócona suchość w doniczce, która kiedyś była tym modnym teraz kwiatem... storczykiem, chyba. Jedyne co mnie ożywia, to wyobrażenie sobie, że może ktoś go z calym impetem wyrzucił z któregoś z okien. Marne szanse.
Ulicą idzie znudzona babcia ze znudzonym wnuczkiem. Dziecko wyciąga nogę, żeby dosięgnąć zagnieżdżonego pod zaparkowanym samochodem białego kamienia, wpada przy tym na babcię.
Rozlega się pełne duszności i oburzenia :" Marcel!" , któremu odpowiada wymuszone, głośne i pewne swego "przepraszam". Kamień został na swoim miejscu. Teraz ja mam ochotę go wyciągnąć i kopnąć. Kopnąć żwawo, żeby się potoczył, a ja pójdę za nim. Ale idę do domu.
Co z radością w tym poście? Albo choćby potwierdzeniem, że dzień ten ma sens?
Niech będzie to pragnienie potoczenia się z małym kamieniem gdzieś do przodu. Może do wiosny, może do odejścia z tej dwumiesięcznej jeszcze codzienności.
Tak w ogóle myślę, że każdym kamyk coś znaczy.
Można go obracać w dłoni.




Edit (1marca):
Trzeba do tego posta koniecznie dodać Wisię!
"Pukam do drzwi kamienia
- To ja, wpuść mnie,
Chcę wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dookoła,
nabrać ciebie jak TCHU..."
Z powyższych możliwości sprawdziłam niemal wszystkie: nosiłam w kieszeni, obracałam w palcach, podrzucałam, toczyłam... Szkoda tylko, że moje ulubione karkonoskie kamyki, miłe w dotyku, choć chropawe i omszałe, nie mieszczą się w dłoni...
OdpowiedzUsuń