Miałam wykład o baśniach w popkulturze. Gdy doktor opowiedział andersenowską wersję Małej Syrenki (to smutne, jak szybko zapomina się oryginały) nagle z tylnych, pozamykanych szufladek mojej świadomości zaczęły wypełzać dawno zapomniane obrazy... dziecięce książki, ilustracje, które tyle razy jako dziecko przeglądałam, a dziś zupełnie się zatarły. Od kilku godzin męczy mnie, że rozpoznaję tylko aurę obrazka, jakieś elementy, które mieszają się z innymi, widzianymi gdzie indziej. Poszukuję ilustracji, gdzie Mała Syrenka stoi nad Księciem i jego młodą żoną z nożem, a oni błogo się uśmiechają we śnie... Ślady z pamięci Sary prowadzą dokładają fakt, że Syrenka miała niebieską sukienkę. Skąd to?
W poszukiwaniu, bezowocnym, znalazłam jednak inne cuda ze skrzyni skarbów. Cuda Gabriela Pacheco...Ha, no proszę...a o Tezuce miałam na poprzednich zajęciach :) Ten flet z chmurki...I niewoalowana polityka.
Animacja Tezuki... Nie widziałam jej nigdy wcześniej.
OdpowiedzUsuńW ogóle wydawało mi się, że skoro wyrosłam z pszczółki Mai i Misia Uszatka, animacja nie dla mnie... W zeszłym roku widziałam ze trzy filmy animowane w kinie... i zachwyciłam się, naprawdę. Tezukową rysowaną historyjkę o syrenie obejrzałam w piątek - dziękuję za sugestię :)
Tego samego dnia wieczorem czytałam sobie książkę. A tam - opowieść o młodym mężczyźnie, który w rzece zobaczył syreny (dwie) i któremu rzecz jasna nikt nie uwierzył. Nie zakochał się w nich, ale nie dawały mu spokoju i komplikowały życie. Inni brali go za wariata, a on wciąż o nich opowiadał. W końcu, by mieć jasność w sprawie, zaczął czytać - sięgał po wszystko, w czym pojawiały się syreny...
Oczywiście, nietrudno tworzyć podobne historie w świecie, w którym niemal wszystko już było (?) i jest na wyciągnięcie ręki... albo na jedno kliknięcie. Ale bawi mnie, gdy jednego dnia trafiam na tak bliskie sobie opowieści... Nazywamy to w domu, tak na własne potrzeby, metafizyką dnia codziennego :)