Widzę krople w kałuży oddalonej o 100 metrów. Znów oczekiwanie jest moją porą. I moją porą jest strach.
Przypieram cię do muru - tego z cegieł i tego z metafor. Próbuję różnych sznurków, a teraz sama widzę, że może za szybko, za blisko. Jest trochę inaczej we mnie, ale poza tym zupełnie tak samo. Choć nauczona doświadczeniem, ale za to twoje palce wędrują tak samo jak tamte.
Ach, no tak - strach. Strach i prędkość, czyli niedokładnie umyte włosy, zabójcze słońce, 22:29, wymigiwanie się od obowiązków. Czyli znowu strach, bardzo brzemienna w skutki gra na zwłokę, płacz w łazience - dzięki Bogu za chłód kafelków. Mam wyprowadzić się z domu - dokąd?
Ławki, huśtawki, ciągły zapach papierosów- czy tak, to miłość, czy tak to tak to tak to. Pesymizm, na pewno. Bezwiedne wystawianie na próby i ciągłe nienasycenie, a ty taki grzeczny i taki piękny.
Słowa posłusznie ustawiają się w rządku (w związku), a przecież miało być bez słow. Bez mała, bez słów.
Źle skończymy - mówię ci to codziennie.
Wiem. Będzie dobrze - odpowiadasz trywialnie, ale wiem, że masz rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz