Mrożona kawa z wiśnią i nowa książka ratują mnie od zależności. Źle dobrana szminka za grosze i mierzenie bluzek już nie. To takie przewidywalne, znowu ja bardziej, znowu ja potrzebuję, znowu ja puścieję bez. A w zamian okolicznościm mogę dać tylko ślepą wściekłość, wytonowany niżej głos cedzący słowa niby-szczere, niby-bolące. Byle zepsuć nie tylko sobie.
Słabość, wspólność, nużność.
Codzienność taka sama, po jakimś czasie już wszystko było. Pierwsze obrzydzenie, pierwsze znużenie, szybkość chwilowa. Śpisz obok, a potem znów jestem mała i sama. Wsłuchuję się wieczorami w kaszlący głos sąsiadki z boku wołającej obojętnie "Eeeemek! Eeeeemek! Emanuel, już!". Nie mogę się skupić na działaniu, litery przelatują jak kule przez głowę, palce rozsypują się na sieciowe bzdury. Duszący zapach farby, znów zbyt gorąco. A tu pisarstwo musi odchodzić, a tu decyzyjność, a tu działanie i pewność swego, pewność kroków. Skąd to brać do cholery. Jest ślizganie po powierzchni, na które nie ma czasu, bo jest życie. Tam siam ę - skończę źlęęę...
Przedwczoraj czułam się taka odpowiedzialna i duża, praca z satysfakcją, satysfakcja z pracą. Na to ty - nijaki, innobajkowy innowierca, gówniarz prawie. Zjadasz mi obiad, zjadasz mi oczy, gadasz, taki sam. Supłałam myśli, cedziłam słowa, wysuwałam dotyk. Ale potem znów miłość, oj jak gwałtownie, spokojny sen bez wyrywania kołder, zmęczenie, bóle mięśniowe, codzienność, wyzwania, czyli głupie gadanie. Strata czasu. Wszystko to tylko strata czasu.
Chce mi się wykasować wszystko, co o tobie pisałam. Jesteś niczym tylko najważniejszym. Najbardziej znużona kolokacja świata.

The sh*t we do could warm the sun
Ha ha
do doorododoo do dorododododo
czyli po chuj ma być dobrze skoro mogę pomarudzić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz