Chciałabym wrócic do jakiegoś regularnego blogowania. Brakuje mi tego. Brakuje mi albumu do kolekcjonowania chwil, ale czy w takim miejscu można sobie pozwolić na szczegóły? No i ta regularność. Napiszę trzy posty i tyle tego. Tak jak bywa zawsze. Kpiący ze mnie adres tego miejsca wciąż mi przypomina o słomianym zapale, o własnej zmienności. Joy by choice? Powoli wracam na tę ścieżkę, ale byłoby błędem nakładanie na siebie challenge'u zbierania codziennych pozytywności. Bo co z bólem, co z tymi wszystkimi kwasami, a co jeśli znowu zacznę się bać, albo naprawdę przestanę kochać. Rytualność, regularność... No i trzeba byłoby przemysleć formę. To miejsce znów mnie gryzie. Szata i ciągłe metaforyzowanie, strumień świadomości, myśli. Skoro tak łatwo przychodzi mi pseudopoetycki bełkot dlaczego nie piszę już wierszy, opowieści? Od tak długiego czasu nic... Tylko tutaj. Takie wzgardzane słowa, wyrzucane jak dzieci zaraz po urodzeniu. Bez formularza adopcyjnego. Czy chciałabym pisać?
Czy chciałabym być Jeanette Winterson, Margaret Atwood?
Cóż robić.
Zmienić miejsce? Nakładać na siebie ramy. Uwielbiam katalogowanie, etykietowanie, porządek.
Tu piszę o stylu, tu o kartkach, tam o sobie.
Kolejny deal z własną nieregularnością? Codziennie joga, codziennie medytacja, codziennie pisanie. Niecodziennie obiad.
Te ramki, ten tabelki, te okienka z zawartością czysto sieciową, czysto wirtualną. Nie mam zdrowia do dzienników na papierze. Ale tu, jakby nic nie do końca, jakby nic nie namacalne.
Może macie jakiś pomysł? jesteście tu w ogóle, Czytelnicy? Tak czesto mam wrażenie, że krzyczę do białej ściany.

Jesteśmy. Czasem przelotnie, zbyt szybko... ale jesteśmy.
OdpowiedzUsuńJesteśmy. Tylko nie chcemy przeszkadzać słowom.
OdpowiedzUsuńczasem tak jest, że nic nie można napisać i trzeba to przeczekać.
OdpowiedzUsuń