Zadziwiające, jak łatwo można przejść od nieuświadomionej wolności duszy do jej choroby. Ile to? Ostatni tydzień, a może miesiąc, a może jeszcze inaczej?
Walczę zaciekle, ale zwycięstwa są pozorne i na krótką metę, a to tak jakby wielka przegrana.
Każdy poranek przynosi nowe sensacje, natarcia. Bitwa trwa na dnie, świadomość broni się, organizm przypuszcza atak senności, nie widząc widocznie, że w tym momencie nie mogę się schować pod kołdrę. Płuca żelaźnieją, oddechu nie ma, chmury, toksyczna mgła, zadławianie obawą o siebie.
Zupełnie nie wiem,co to.
Oczy opadają, dłonie drżą, choć nigdy wcześniej w takich chwilach nie drżały. Nie słyszę, prawie nie widzę.
I wiem, że tylko ja sama mogę sobie pomóc, tylko jestem kompletnie bezbronna. O siebie boję się siebie.
Czekać, próbować, zbierać resztki po siłach i po sensach.
Strach jest iluzją, nie istnieje naprawdę.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz