Stoję nad tymi zwałami szmat, które zwą się być moimi ubraniami, ale ani mi w nich ładnie, ani przyjemnie. Przynajmniej teraz. I ziut, i ziut, i ziut, i ziut. Kółeczka.
Kolejny dom, nieswój i krótkie wczasy w kiedyś swoim. Ironia losu. Czy dwudziestoparolatki zawsze musza się wałęsać, chyba że są grzeczne i zostaną u mamy? Wcale nie tak fajnie jak na Brooklynie, jak w HBO i na blogach z Nju Jorku.
Nowe, nowe, nowe. Nie tak sasyfione, a może? Nowe, nowe, nowe, nowe.
Trochę sie czuję jak zwierzątko przenoszone z klatki do klatki, ale przecież sama sobie ją utkałam ze słomy, co mi teraz drażni nos i kicham.
Kubek herbaty mnie nie nęci, zwijam się z ochotą i szukam dźwięku i szukam myśli w suficie, ale zaraz się dobiera do potrzeb elektronika i klawisze sieciowego umysłu i koniec drzemki od życia, uciekam w wirtualia.
What a very cool photo!
OdpowiedzUsuń-Kati