Strasznie szumi, mam dosyć tego szumu, znowu pada. Ale ta woda mnie nie dosięga, nie obmywa. Jest za szybą, uderza w dach, nie może się dostać do mnie, nie może mi stratować skóry, zmiażdżyć powiek. Chciałabym chociaż wyciągnąć szklankę, nabrać, wypić ten deszcz, zakrztusić się. Czuję na sobie tyle kurzu, tyle białej mączki, klejących się pajęczyn, choć nic takiego nie ma.
Kolejny samotny wieczór w domu, jak to w ogóle brzmi?! Jestem bezpieczna, czuję się dobrze. To najważniejsze, po co więcej. To dużo. Ostatnio coraz bardziej przekonuję się, że recepta na życie to doceniać to co się ma i nie spodziewać się niczego więcej. A wtedy może od czasu do czasu może nas spotkać jakaś miła niespodzianka. A ty mała marudo, ty mała jojcząca królewno chciałabyś jakiś historyjek, wyobrażonek, kołysanek, bajdurek. I nie jesteś mała. Jutro świętujesz. Tak, tak, pamiętasz. Teraz masz w szafce mnóstwo ciasta od babci, które nie będzie miał kto z tobą zjeść, może pójdziesz na piwo z koleżanką. I tak będziesz czekać na telefon, na smsa, cokolwiek. Może będzie, ale przecież słowa to nie poświęcony czas. Nie można nikogo zmusić do uczucia, marzycielko ty kiepska, namiętna. Ty rozczarowana damulko, ty.
Trochę to trochę kpiny godne, to trochę psio-samotne.
A do Krakowa ci coraz dalej niż bliżej, wczepiasz się pazurami w opolskośląskie chodniki, piszczą. Piszczysz.
"Przestań wreszcie pytać- przecież wiesz, że tak miało być..."
Bóg wie jak nie lubię tych ostatnich walających się tu wzdechło-zdechło jęczących postów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz