piątek, 28 grudnia 2012

Into the maik

Każdy człowiek jest piękny - smutna to będzie notka, ale choć raz o innych. Innych, którzy odeszli w tym roku w Ameryce.New York Times zebrał od czytelników zdjęcia ich bliskich, z którymi musieli się pożegnać. Stworzył się z tego niezwykły kolaż - pięknych twarzy, pięknych żyć.


Shirley M. Wilke

She was busy being a dancer, a teacher, a mother, an editor, a friend, a helper and an endless traveler. Her curiosity took her all over the world – from being a student in Salzburg to working with medieval manuscripts in Italy to researching elephants in Kenya.

 

Ruth Litman

 
 This is a photo of my grandmother Ruth Litman, taken right before she left Germany for New York City to escape the War in 1938. The family story is that she and her husband Leon were granted a last minute visa to the United States because the man who was working at the embassy thought she was very beautiful. 

W.E. "Bill" Robertson

I love the familiar expression on my dad's gorgeous face in this photograph. It says, "How did I get here exactly?" It's the same expression he often had while sharing a disorienting household with my flamboyant mom, three feisty daughters, countless dogs, birds, fish, guinea pigs and the occasional caterpillar. 

 

George Pillsbury

George Pillsbury made a lot of good decisions in his life including joining the Marines, working for his family’s flour business, and running for Minnesota State Senate. Still, if you asked him to name the smartest decision he made in 91 years, he wouldn’t think twice before answering, “Proposing to Sally Lu Whitney.” 
 

 

Augusta "Gusty" Buttrill & Beth Buttrill (King)




 Gusty & Beth Buttrill were sisters and died within a month or so of each other. The two Texas wildflowers were inseparable and are both utterly irreplaceable.


Eoanna Petropoulacos

 

 Eoanna in her "niata'....the succinct Greek word meaning "prime of life"....

 

 

 

 

 


 



piątek, 21 grudnia 2012

And w'll stand

Nie nastąpił niestety koniec świata, liczyłam na to. Liczyłam na zniknięcie, wyeksplodowanie w kosmos i rozbicie się na miliony pyłków. Nastąpił za to koniec mojego ulubionego okresu przedświątecznego. Wraz z ostatnim uśmiechem, ostatnimi życzeniami wprost, z porcją pieczonych spontanicznie pierników, z kubkiem grzanego wina przełykanego wraz ze łzami i corocznym rozczarowaniem, że znów nie będzie rodzinnie, nie będzie magicznie, nie będzie niewinnie, nie będzie ciepło. Wszystkie te starania - łagodność, kartki, piękne papiery do pakowania i wydane ostatnie pieniądze na podarunki, wszystkie przepisy, dekoracje... Wszystko jak co roku straciło swoją moc stając się kpiną, migotaniem rozmazanych światełek w pokoju. Jak zawsze, rozkoszna powtarzalność, przewidywalność akurat tych przykrych rzeczy jest niesamowita, w porównaniu do kompletnej niesprawdzalności życzeń i nadziei. Gorzko i cynicznie? No gorzko, za dużo kardamonu w tym winie chyba. Za dużo ogórka w herbacie. 

Wstać, spać, wstać, spać, wstać, spać.
Przedmioty, przygotowania. 
I później, niestety wciąż istnieje później, w którym należy czegoś dokonać.

Ciepło mi pod rzęsami, samo w swetrze. 



naprawdę nie chce mi się mówić



wtorek, 18 grudnia 2012

Whey wheyo wheyowheyo

Objadam się luksusowymi czekoladkami, rozpływają się w ustach jakby nigdy nic. Ładne zapachy, łagodne światełka, kolejny dzień spędzony na niczym - na przyjemnościach, które zagłuszają niepewność i wciąż oddalają w czasie życie. Który to już taki dzień? Setny? Sto pierwszy? Czas przebrużdża mi głowę, wprowadza myśli na kołowrotek, a wyjście nadal nie znalezione. Uśmiecham się, marzę, marnuję dnie. Gdzieś na bocznym trakcie z przerażeniem spoglądając na główne drogi, ku którym trzeba będzie się udać, by nie zmarnować czegoś w imię spokoju i bezpieczeństwa. 

Minęłam dziś chłopca, miał piękne oczy i świdrujące spojrzenie, musiałam spuścić wzrok. 

A co z moją wartością rynkową? Co z wypełnianiem człowieczeństwa?
Rozdrapuję skórę na kolanie, piję dwudziesty kubek herbaty, zwijam w sobie, odparowuję ciosy, oddaję zwietrzałą czułość, która przynosi jakieś strzępy miłości na dzień, czy dwa. Świeczki, świeczki, świeczki. Seriale, piosenki, kartki. 

Ten czas nic nie zmienia, nie wiem więcej, wiem mniej więcej mniej.





niedziela, 9 grudnia 2012

En I'm calling u am calling u

Bajkowo mi bardzo i nie chcę się wybudzać. Choć to bajka spreparowana oglądaniem "Once upon a time". Ale ja zawsze uwielbiałam bajki - czytać, słuchać, wymyślać, oglądać, bawić się w nie i oczywiście chcieć ich. Obawiam się, że nigdy z tym nie skończę, skończę za to jak samotna prządka w ciasnej wieży, otoczona ładnymi przedmiotami i ciągłą nadzieją na spotkanie Łowcy. Taak...
Może to ten śnieg, a może serial, rozmarzenie pęcznieje, próbuje wyprzeć strach przed rzeczywistością. Nie wiadomo, co groźniejsze - mrzonki, czy rzeczywistość? Ale, ale. Znów zaczęłam uprawiać analizy, a chciałam tylko zarysować delikatny wstępik do czegoś, co chciałam zaprezentować już bardzo dawno za pozwoleniem Twórczyni, ale czekałam na dogodną chwilę. Nie wiem, czy ta jest dobra, ale korzystając z bajkowych okoliczności może nie należy czekać dłużej. To zdjęcie jest jednym z najpiękniejszych, jakie widziałam, może dlatego, ze Ona je zrobiła, a może dlatego, że jest po prostu udane - nie perfekcyjne - ale ma znaczenie, ma subtelność, ma uczucie fotografa. Jest jednocześnie niecodzienne, a przecież zanurzone w codzienności - codzienności słodyczy, domu pod miastem, romantycznego kolekcjonerstwa, wrażliwości na świat, który w każdej minucie od nowa zaczyna się i kończy. Może podniośle to brzmi, ale to moja wina. Nie umiem zostawić niczego bez opisu i kontekstu, wszystko muszę zagadać. A niech tam, bełkotliwa ze mnie wróżka - prządka. 





a ode mnie jeszcze wtręt duszogrający: http://www.lastfm.pl/music/Soniamiki/_/very+loud

czwartek, 6 grudnia 2012

Hist a Boogie

Niewiele takich dni się udaje, ale temu nic nie brakuje. To już ten czarujący czas, który odmienia wszystkie spojrzenia i pozwala uwierzyć w magię, nabrać nadziei, uśmiechać się ciepło. Mrzonka, a jakże, ale jakże przyjemna, choć przez te dwa-trzy tygodnie.

Przepis na dobre Mikołajki? Dzień wolnego, herbata z sokiem malinowym, kanapki z czosnkiem, ciepły sweter, szybko zapadająca ciemność, delikatnie zasypujący wszystko śnieg, nowy film w aparacie, kawa z czekoladą, świeczka, Puppini Sisters i cały sezon "Once upon a time". 

I można próbować ignorować strach, zapominać o jego gorących, czerwonych dłoniach. Gdyby wszystko było takie bolesne jak ból gardła leczony cytryną i imbirem... 

Aj, Mikołaju, Mikołaju...












wtorek, 4 grudnia 2012

Aux faux baux

Życie się wali, życie się sypie, śnieg też sypie, sypie się wszystko z rąk. Ktoś nie ma rąk, ktoś ma raka, ktoś nie ma co jeść, ktoś ma dożywocie. A niektórzy to tylko bełkocą o miłości - że ona siedzi poprawia niezdarnie grzywkę i myśli o dwóch herbatach, a nie jednej, i nosie w jego szaliku i dłoniach i wymiętej pościeli. Kurewsko to wszystko męczące już. Piętnastolatki, dwudziestolatki. Wszystkie na raz - ja, one, one, ja, oni, ja, one, ona, tamta, ten. Wszyscy mamy te kalki, te pragnienia, te naiwne, wdrukowane czucia, jak na sztywnej, pachnącej i bardzo cienkiej bibułce. Trudno w ogóle wyobrazić sobie coś prawdziwego. A tu zimno, a tu łzy, a tu bieda, a tu zawód, a tu poniżenia. Wszystko co niesłodkie, a najmniej zafałszowane. 

Dziś wpadło mi na myśl, że żeby jakoś z tym żyć trzeba zachować idealnie wyważoną proporcję pomiędzy nie myśleniu o n., a jednoczesnym zachowaniu pamięci o jej istnieniu, świadomości, że w każdej chwili może zrobić się gorzej, żeby być przygotowanym, nie cieszyć się zbytnio, nie odsłaniać umysłu, jego czułych punktów, ciągła gotowość i wysublimowane ignorowanie. To chyba jest środek huśtawki, na którym daje się jakoś balansować. 

Czy zeskoczenie z huśtawki to wolność, czy śmierć?

Znowu dekadencę i niech tam. Mój blog o szczęściu i radości w końcu. 


A jutro idziemy na zakupy i do kina, jakby nic się nie działo, jakbyśmy były częścią idealnie okrągłego świata, dobrze oświetlonych ulic i małych, przyjemnych smutków. I to będzie miłość. 



.

.