Objadam się luksusowymi czekoladkami, rozpływają się w ustach jakby nigdy nic. Ładne zapachy, łagodne światełka, kolejny dzień spędzony na niczym - na przyjemnościach, które zagłuszają niepewność i wciąż oddalają w czasie życie. Który to już taki dzień? Setny? Sto pierwszy? Czas przebrużdża mi głowę, wprowadza myśli na kołowrotek, a wyjście nadal nie znalezione. Uśmiecham się, marzę, marnuję dnie. Gdzieś na bocznym trakcie z przerażeniem spoglądając na główne drogi, ku którym trzeba będzie się udać, by nie zmarnować czegoś w imię spokoju i bezpieczeństwa.
Minęłam dziś chłopca, miał piękne oczy i świdrujące spojrzenie, musiałam spuścić wzrok.
A co z moją wartością rynkową? Co z wypełnianiem człowieczeństwa?
Rozdrapuję skórę na kolanie, piję dwudziesty kubek herbaty, zwijam w sobie, odparowuję ciosy, oddaję zwietrzałą czułość, która przynosi jakieś strzępy miłości na dzień, czy dwa. Świeczki, świeczki, świeczki. Seriale, piosenki, kartki.
Ten czas nic nie zmienia, nie wiem więcej, wiem mniej więcej mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz