Przeszkadza mi tytuł tego bloga. Bodzie jego nieadekwatność. Już od jakiegoś czasu wiem, że nie podołam idei wyszukiwania w codzienności kawałków radości i inspiracji. Poza tym sztuczność przelewa mi się między palcami, nie pozwalam sobie na poufałość z blogspotem, a jednak odmieniam przez wszystkie przypadki "ja jestem, ja byłam, ja czułam, ja nie wiem, ja myślę". A przy tym chcę zachować pozory, że nie piszę tu wcale wyłącznie o sobie, że błyskotliwie odmieniam przez przypadki też inne części świata. Wielki dysonans pomiędzy zbyt dużymi wobec siebie oczekiwaniami, a bolesną prawdą - jestem w każdym słowie tu. Egocentrycznie, egzaltowanie, pro-maskatorsko. Krygując się, bo nigdy się nie dowiem kto tak naprawdę to czyta. I nie dowiem się, czy mimo wypierania, nie zależy mi na występowaniu za maską i przebraniem, co dzień innym. Bo gdyby jednak...
Idę rozdrażnioną tłumem ulicą. Wieje bardzo mocny, nieprzyjemnie ciepły wiatr. Mam pełno piasku w oczach, choć zakrywam je dłońmi. Obijają się o mnie z trzaskiem ludzkie głosy
"Trzeba być idiotką, żeby ubrać w taką pogodę kozaki!" - to dziewczyna na obcasach
"Jak zawołam szefa to on pani powie, tak się paniusiu nie staje. Z dzieckiem kurwa przyjechała i myśli, że cały plac jej!" - parkingowy spod marketu
"To ja jej napisałam epokę, a ona mi za to dała zero punktów, czaisz? Porypana jakaś" - tym razem dwie zgrabniutkie uczennice
Zmuszam siebie do nie myślenia. Szukam odległych dachów, ulica jest długa i nieznacznie wznosi się w górę. Korony drzew brutalnie rozrywają nudną zielenią szarość tynku. A to przecież nie jest duże miasto. Nie myślę. Nie myślę. Oddycham. Wciągam nosem kurz,piasek, spaliny i perfumy. Ażurowy sweter przywarł z gorąca do gołej skóry, ale idę. '
Kupuję chleb, zanim dojdę do domu zjadam połowę, rzucam się do drzwi, wpadam na podejrzanego starego kurdupla, wiecznie ktoś się tu kręci. Klucze.
Patrzę w lustro. Widzę znowu siebie. Myślę o tych hektolitrach, megabajtach, kilometrach podobnych do siebie dziewczyn, które mijam na ulicy. Niby takie same, ale każda jednak inna, smacznie ubrana i cerę mają zamaskowaną dobrym podkładem. Nie opanowałam jeszcze tej sztuki. "Mazidła" do skóry to dla mnie eliksiry dobrobytu, ale wciąż tajemne. Co ja poradzę, że wolę pospać 20 minut dłużej niż przez cały dzień być stosunkowo pewną siebie?
Nie myślę, chociaż myślę. Chociaż rozglądam się po rogach, przejściach i przystankach. Chociaż wszystko wiem i wszystko rozumiem i niczego nie szukam.
Jutro wieczorem randka. Z matematyką.
Zbiera się na burzę. Szukam ładnych zdjęć. Wyskakują piękne, zwiewne kobiety z rozwianymi włosami i uduchowioną miną, w ciuchach z wybiegów. Tak, wszyscy jesteśmy piękni i młodzi i siedzimy na maskach aut w Arizonie, albo leżymy w trawie w wielkich kolorowych okularach-muchach. Reklamy. Zagraj w Kurzą Fermę. Telefonia Gadu-Gadu. Staram się je opanować, szukając zbawiennego krzyżyka już nie mogę wytrzymać i mamroczę: spierdalaj.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz