niedziela, 12 lutego 2012

Alors, alors...

Miałam przez ten czas nie myśleć w ogóle o studiach, nie zajmować się tematami pokrewnymi, nie przygotowywać, nie zadręczać się. I co? Przez ostatnie dwie godziny analizowałam "Dydonę i Eneasza" robiąc notatki, później spisywałam przedmioty i godziny martwiąc się o rejestrację, dodając do tego lament-nie-Dydony pt."o Boże, nie zdam następnego semestru, o Boże nie chcę tam wracać!"

Narzekam, że na dłuższą (taką tygodniową) metę tu nie ma gdzie chodzić i co robić. Narzekam, że chciałam iść do teatru, do kina, do drugiego teatru, na koncert, i nic z tego. Wstaję koło południa, produkuję z nudów handmade'y, chodzę do miasta wymyślając codziennie nową sprawę do załatwienia, wieczorami przemykam  na kawę. A mimo to zostają "pomiędzy". "Pomiędzy" wypełnione po brzegi tumultem myśli - wieczyste dywagacje na temat własny lub turkot stresogenów związanych z Krakowem. 
STOOOP! Wystarczy na dziś.

Ostatnio nastroje skandynawskie i śpiewograjka wyjątkowa. Nie wyjątkowa-wyjątkowa. Wyjątkowa  w zasadzie dlatego, że powrócona. Kiedy artyści mi się podobają to zdzieram ich do końca. Czasem trwa to miesiąc, czasem porę roku, czasem dłużej. Ale w pewnym momencie, gdy znam każdą sekundę każdej piosenki, odrzucam. Nie nadają się już do niczego. Nie sprawiają przyjemności, nie wzbudzają emocji, nie towarzyszą miło w działaniu i poruszaniu się. Są mdli, jakbym jadła papier. Powracają bardzo, bardzo rzadko. Ale ona powróciła. Nie spodziewałam się tego za bardzo. Podobała mi się kiedyś-kiedyś tak naprawdę jedna piosenka, reszty słuchałam jako tła. Lecz teraz Lisa przebiła się przez zimową aurę i zrobiła sobie miejsce. Jej głos może być dla niektórych irytujący, mnie jednak oczarował. Siedzi mi  Lisa w głowie, jak Wieczna Dziewczynka z kraju aniołów o zimnych policzkach.



Wspaniała jest ta sesja nagraniowa. Ciepło-zimna, pogodna, słodka, optymistyczna, radosna, stylowa, wdzięczna. I chcę ten obraz ze ściany w 1:41.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.

.