Znów czuję się jak studentka na wygnaniu. Słyszę ruchy na korytarzu i nagle doznaję szoku, że to nie są ruchy nikogo bliskiego. I robię szybki przegląd w głowie - gdzie ja mam bliskich? On i przyjaciele. Nie, zupełnie nie o to pytam. Gdzie są ci bliscy, z którymi się mieszka? Których kroki rozpoznaje się na schodach, którzy zamykają szafkę z talerzami i jest to dźwięk tak ciepły, że praktycznie niesłyszalny?
Może to listopad, a może to święto zmarłych, w które nie odwiedziłam żadnego cmentarza (bo nie mam bliskich, których pamiętam i chciałabym odwiedzić...), że nagle znów czuję się obco w pokojowej przestrzeni. Od tego uciekłam, a może to po prostu znowu dorosłość.
Pamiętam jak nie mogłam się zadomowić tam. Trzask niedomykających się drzwi, inny kształt klamki i ten okropny, prl-owski zapach kurzu. Wszystko mi przeszkadzało. Najmniejszy dotyk inności i niedoskonałości - brudny "niebliski" kubek, okruchy, obcy szampon w łazience. Dotyk nieznanej wanny przyprawiał o obrzydzenie.
A teraz jestem tak blisko. Niezależna, samodzielna, z własnego wyboru. Na cudzym, ale na własnym. I nagle znów koc jakby nie ten, parapet zbyt tłusty, mebel zbyt zakurzony, zapachy w kuchni mdlące. Własne rzeczy obce i brzydkie. Tylko tym razem nie ma powrotu. Zmieniłam wszystko i znów to nie jest to. Tylko tym razem nie ma powrotu. Tylko tym razem...
Myślę o poniedziałku, o tym, że trzeba wstać, założyć coś, czego potem nie będę się wstydzić (Boże, co za mordęga), spróbować zjeść, czyli jak co rano powalczyć z żołądkiem, zarzucić na plecy dwie torby z kartkami w różnych formach - luźnych i spiętych. Wyjść. Dojść. Wysiedzieć. Nie zabić.
Coraz większy opór, jak kiedyś przed coponiedziałkowym pociągiem. Tylko, że teraz wszystko jest jak chciałam.
A może to to jednak jest kwestia zmuszania się? Może zbyt nagły zrobiłam zwrot z ciągłego zmuszania do odpuszczenia sobie... Może jednak zmuszanie jest dobre. W końcu funkcjonowałam tak prawie od początku i nic wielkiego się nie działo. Tak, tylko wówczas nie było wyboru. Dziecko musi, dziecko robi. Teraz jestem coraz bardziej niezależna, coraz bardziej pewna, gotowa walczyć o swoje.
A jednak wciąż jest ten czasownik, wciąż z takim samym nasileniem - "męczyć". Ciągle się męczę, zmęczę, namęczę, pomęczę. Ciągle jestem zmęczona i wymęczona. Czemu?
Każdy ma inny sposób na własne szczęście i tożsamość. Może to po prostu ja?

tak, to uczucie
OdpowiedzUsuńbycia nie na swoim miejscu
jest bardzo męczące
wiem to
z autopsji
nie moje łóżko
nie mój fotel
nie moje miejsce pracy
ale drugiej strony
to daje poczucie wolności
bo bez żalu
w minutę można to wszystko zrzucić w kąt
i odejść
bezpowrotnie
może to jest dorosłość, poczucie, że zawsze robisz coś wbrew czemuś... nie wiem.
OdpowiedzUsuń