Dobra, dość na tapecie tej optymistycznej notki, bo i słońce znikło i beztroska już nie ta. Przedłużyłam sobie ferie do maksimum i jestem rada, ale wieczorami (dziwne, zawsze były moimi sprzymierzeńcami) dopadają krzaczaste, wielkomiejskie niepokoje. Zastanawiam się, o co tak naprawdę chodzi. Przecież sobie radzę. Jakoś sobie radzę i czasem się uśmiecham, ale gdy spędzam czas w domu, powrót na studia napawa mnie tak irracjonalnym lękiem i rozpaczą, że ciężko oddychać. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, co za tygrysy złe zagrzebane są w mojej głowie i ryczą.
Nowy semestr to już nie nowość, minął pierwszy szok. Może zatem czas trochę od nowa, wykreślić okres próbny z pamięci i zacząć od początku. Tak, Linn, napisz to wreszcie, nie histeryzuj na sam dźwięk - tam, W KRAKOWIE. A w zasadzie ani tu, ani tam. Bo w domu bywasz za krótko, żeby pełnoprawnie móc wpisać "to moje miejsce", a tam też całkowicie nie należysz, bo z zajęcia na zajęcia, sklep, mieszkanie, komputer. Póki co nic więcej, nie chcesz nic więcej. Jednakże przeczuwasz, że w którymś momencie, jak w tenisie nastąpi przełamanie - kto wie, na które pole. Może tam, gdzie twoje myśli nawet nie myślą, by się zwrócić.
Dobra, takie tam myślniki. Do roboty - czeka retoryka Dydony i Eneasza, czekają pocztówki, czeka popołudnie.
_______________________________________________________________________________
Spokojnie, już mi przeszło... przy życiu trzyma mnie przebłysk wczoraj i jakieś jutro, uznanie w oczach osoby, którą trudno zadowolić, takiego szynszyla z Himalajów. Wszystkie ochy i achy pod wpływem słów, chwil i dosłownie momentów...
OdpowiedzUsuńa tak dla równowagi spotkałam personę non gratę, która na mój widok przechodzi na drugą stronę jakbym była toksyczna- kocham swoje życie...
OdpowiedzUsuń