czwartek, 31 marca 2011

15. jak brak zgody i akcesoria


Jeśli miałabym pozostać w zgodzie z sobą, to poniżej znalazłoby się mnóstwo dynamicznych i "furiozalnych" zdań na temat:
- spalin (nie pomaga nawet słynne om-ach-hum; bo jak się robi och to się umiera z zaduszenia)
- tych **** z mojej klasy, którzy *****
- tych **** z ulicy, którzy *****
- tych **** z dołu, którzy *****
- tym **** pannom, które zawsze wyglądają lepiej a myślą o wiele mniej
- temu **** pomysłowi, żeby jeszcze teraz chodzić na "lekcje" i tracić pół dnia na gapienie się w ściany i obcowanie z (patrz myślink drugi).
Na szczęście korzystając z faktu, że ostatnio nie jestem w zgodzie ABSOLUTNIE Z NIKIM, nie muszę też być w zgodzie ze sobą. Taki pełny już brak przyzwoitości.
Dlatego o paru drobiazgach w życiu kobiety takiej jak ja, z której niektóre mają bardzo psychoanalityczne podłoże.


1) Spinka do włosów.
Dłuuuga, mocno trzymająca władzę w moich niewiadomej długości włosach. Wychodzona w końcu po trzech dniach. Nie taka znowu idealna. Ale ma taką magiczną właściwość, że czuję się w niej bardzo orientalnie. Mogę godzinami wyjmować ją z włosów jak to robiły gejsze z filmów, a potem zakładać na nowo układając moje włosy w niesforny zwijak, nonszalancki, szybki, artystyczny, wygodny. W niej chce mi się coś tworzyć, albo chociaż popijać herbatę i czytać u Lorki:
"Panna swój wachlarz
trzymając w ręku,
idzie przez mostek
nad chłodną rzeką..."



2) Ciasny, czarny, skórzany, szeroki pas.
Nareszcie mogę długie spódnice zamieniać w krótkie sukienki, podejrzewać się o coś takiego jak talia i czuć się wiotko, sprężyście i trochę bardziej ściśle. Co do oddychania (jeśli komuś na myśl przyjdzie XIX-wieczna przestroga antygorseciarzy) to om-ach-hum może w nim nie zrobię, ale jak już stwierdziliśmy na początku, w mieście nie ma to i tak większego sensu.




3) Chusty, apaszki, szale.
To jest główny wątek psychoanalityczny. Noszę, bo lubię i na dodatek wszyscy noszą. Bez nich czuję się zupełnie naga i niekompletna. Najlepiej żeby były grube, miękkie i szerokie. Jesienią i zimą nie zdarzyło się, żebym wyszła bez nich gdziekolwiek. Dlatego unikałam golfów. Często na bluzce miałam jeden, a dodatkowo do kurtki kolejny, stricte zimowo-ochronny.
Słyszałam codziennie od Rodzicielki - "zdejmij to chomąto!", ale uciekałam. A jak mi się nie udało, cały dzień czułam się niepewnie. Właśnie - szale i chusty dają mi poczucie bezpieczeństwa. DDA, wrażliwe dziecko, kompleksy etc.etc. - moja podświadomość musiała sobie coś znaleźć.
Dlatego najzupełniej rozumiem Jackie Onassis, która za jednym razem kupiła 50 absurdalnie drogich apaszek, u Hermesa, jak przypuszczam. Na pewno miała ten sam syndrom co ja. Z dwojga złego chyba lepsze apaszki niż militaria.




4) Hope Sandoval

"The delicious dichotomy between darkness and light, the space between inspiration and the manifestation of thought, is where Hope Sandoval’s music and lyrics catch fire."

A do tego naturalna kobiecość, miękkość, swoboda, czary, drzewa, płatki, oddechy, prostota.





I na razie kilka chwil, kiedy nie jestem ze sobą w zgodzie.

poniedziałek, 28 marca 2011

13. for wilingness for future and magazine



Big cities are so exhausting. I don't feel my legs, my arms, my head. Oh, and my poor spine which "behaves" like being 100 years old, is in a very bad and painful condition.

I decided not to get involved in anything connected with people right now. Our relationships are not good for them and for me. We have nothing more to give to each other right now. I've got my own world, my own thoughts, my own moves, my own needs, my own loneliness, my own duties. Everybody have to count on themselves this time. There's nothing more to do. And I don't have got enough empathy and strenght to give it to others. It's quite simple. And I even don't need any lovelife. Tenderness eventually welcomed...
After visiting universities and being able to cutting with mob and trams I have (first time in my life) a REAL feeling that there's a REAL future ahead of me. With challenges, changes and developing personality. Of course I felt a little bit frightened when I realized it. But it's gonna be fine. And I felt a heart and interest for literature and art again.
I'm not reading any book right now, but I find pleasure in reading a magazine, touching its cold pages and viewing wonderful images. It's a magazine you can really read for a whole week and not feel bored. I'm tasting it slowly. I want to do everything slowly right now.
Especially slowly turn the pages...
















I'm really sorry if quality of pictures is not perfect. I prepare them on my laptop, so such features as brightness or contrast can me different on different computers. I don't like it, but I can't change it propably.

piątek, 25 marca 2011

12. as absence of RM

I really don't know what happend. After three years of dealing with "Red Monster", howI called it and what means an anxiety disorder, it finnally stopped beating me. It just didn't appear this time. I felt free, I felt confident and I felt lonely in Cracow. But I dealt with everything. I'm totally exhausted of the big, crowded, crazy city. I feel there no sense of being myself. People seems not to have any personality. You can look the most strange in any way, and nobody even want to meet you and know who are you, what's your hobby and what do you think about life. There are so many different people there. But their difference is coming into identity. Cafes, bars, clubs, shops, butiques. You can go everywhere. And that means you have nowhere to go... Everybody says Cracow is a magical city with lots of possibilities, a world of mixed cultures. I saw there no culture. I saw trams, cars, mob and hundreds of people who seemed not to have themselves really.

But thank you Red Monster for not catching me this time. Thank you and goodbye.









And of course... there is no day without tea... "Jagiellońska" Cafe.






wtorek, 22 marca 2011

11.jak Sugababes

Wcale nie czuję się źle z powodu faktu, że ostatnio jedną z niewielu satysfakcjonujących muzycznych radości są dla mnie Sugababes. Dziewczęcy girlsband, teledyski naturalnie pełne photoshopu i przymusowej erotyki, a głosy zremasterowane, aby brzmiały jak najbardziej anielsko. Ale chyba to przestaje mieć znaczenie, kiedy ich piosenki dodają mi energii i odwagi. Pozwalają mi przetransformować się z pół-dziewczynki, pół-kobiety w kobietę, która boi się, ale idzie dalej. Podnoszą własną wartość ale także pomagają bronić własnego świata.
Teksty naturalnie oscylują w tematykach dyskotekowo-miłosnych, zakładają, że wszystkie dziewczyny jeżdżą jaguarami i są zabójczo seksowne. Ale jest w nich coś, co dotyczy każdej z nas - zagubienie, pokłady pewności siebie, błędy, rozstania, pozytywna energia i niezależność. A poza tym niektóre zwroty są naprawdę umiejętnie chwytliwe ("You were like a power of nature, telepathic. beautiful creature..")

Przy girlsbandach krok staje się sprężysty. Oczywiste piękności przestają złościć. Miasto stara się żyć z tobą w symbiozie, nie ty z nim. Nawet jeżeli nie wyglądasz jak te wszystkie smukłe, modne, pzoornie zagubione w dżungli miasta zjawy, masz takie same prawo zamaszyście uderzać podeszwami o chodnik. I chociaż wszystko to przypomina senny teledysk - nie zamierzam przestać. Cokolwiek by mi wypadało, czy też nie.




sobota, 19 marca 2011

10.jak kwiaty w śniegu



Zima wczoraj przyszła się pożegnać bardzo cicho. Uśmiechnęła się, przytuliła, zadzwoniła śniegiem o chodnik i odeszła, jak co roku. Można było obawiać się o kwiaty. Wyszłyśmy z filharmonii z całym ich naręczem, nieważne, że były nie nasze. Ale śnieg tylko je pogłaskał, podrapał za uchem, zostawił na płatkach parę kropel. Idealna symbioza zimy i wiosny. Dwa antagonizmy zespoliły się w doskonale przyjemny, nocny obrazek.

Nocny obrazek dopełniła wesołość i biała czekolada z orzechami, potem dobry sen i łagodny poranek.
A wcześniej była muzyka, dużo muzyki i chwilowy ból, że dlaczego nie jestem tą gershwinowską Zabawną Buzią? I im mniej chcę mówić, tym więcej krzyczę.

A tulipany odżyły. Po ciężarze zimna, przyjmują dzień wyprostowane i gotowe na wszystko.


Wyszłyśmy po równo - przecież La vie en rose śpiewali i Edith Piaf i Luis Armstrong.










Camille Saint-Saens - Introduction et Rondo Capricioso

środa, 16 marca 2011

9.jak fenyloetyloamina



PEA, czyli radość słodko-gorzka.

Ponoć jeżeli patrzymy na kogoś ponad 75% czasu podczas rozmowy, oszukujemy jego mózg. Naturalnie jako pozostałość po pierwotnych sygnałach, mózg koduje wówczas informację "uczucie". Idąc dalej tym tropem, mózg stwierdza bezapelacyjnie - skoro ta osoba obdarza nas uczuciem, my naturalnie też ją obdarzamy uczuciem. Mało skomplikowany ośrodek myślowy, swoją drogą, kiedy dojdzie do powyższej konkluzji - zaczyna wydzielać fenyloetyloaminę (PEA), chemicznie blisko spokrewnioną z amfetaminą.
I wszystko na ten temat. Jestem jedną z wielu ofiar związku chemicznego. Jeszcze jak do tego dodamy fakt, że szczęście to forma istnienia białka...

Napsoci takie PEA, a potem człowiek się nie umie pozbierać i uprawia werteryzm. Nawet po długim czasie i nawet w obliczu konfrontacji. Cóż za diabolika tego systemu.

Nie wiem, czym jeszcze mogę uratować tą notkę. Może stwierdzeniem Marii Eleny, że "tylko niespełniona miłość jest piękna". Ale czy to znowu takie pozytywne? Nie pozytywne. Ale sentymentalne. A czym byłoby życie dziewczyny bez bycia odrobinę sentymentalną? Więc bycie trochę samotną i rozmarzoną jest pewnym rodzajem rekompensaty za to, że naprawdę jest się zwyczajnie i bardzo banalnie trochę samotną , a na dodatek nie ma się nic wspólnego ze smukłymi, długowłosymi nimfami z amerykańskich zdjęć, które wyskakują po wpisaniu hasła "lonely". Poza tym nie oszukujmy się, kto nie jest samotny w dzisiejszym świecie?


Ale to chyba jest jakaś forma szczęścia - samotność, czy tam złamane serce. To po pierwsze oznacza, że czegoś próbowaliśmy. A po drugie zapewnia brak pustki na cały sezon. Jakbym miała wybierać - wolę się pławić w całej tej mgiełce rozkosznie smutnej przypadłości zwanej nieszczęśliwą miłością niż wstawać rano z poczuciem, że dzień to pusta, nudna, bezwietrzna dziura. Więc mimo wszystko uwielbiam PEA.

Co do konfrontacji :


niedziela, 13 marca 2011

8. jak sen i nadzieja

Jest ogólnie powszechna idea, że nadzieja jest w życiu ważna i, jako wartość, niesamowicie piękna. Trąbią o tym chociażby takie elementy jak Paolo Coelho. Mówię o nim "element", bo to człowiek-instytucja. Chrystus naszych czasów. Ale dobrze, bez sarkazmu.

Co do nadziei... Dziś pomyślałam o tej, która matkuje głupim, która umiera ostatnia, wcześniej wyssawszy ze swych dzieci siły witalne i poczucie sensu oraz własnej wartości. Pomyślałam jednak, że mimo swej toksymii to jest właśnie prawdziwe piękno nadziei - wierzyć w niemożliwe. Nie, nie tyle wierzyć, ile czuć w sobie nieracjonalne, ale przyjemne oczekiwanie, że to się jednak wydarzy. Jak podłe byłoby cierpienie gdyby nie cień czystej głupoty? Nadziei, że tym razem się uda, że ona go pokocha, że coś zwycięży śmierć, albo spełni się jakiś przyjemnie metafizyczny sen?
Wiem, taka nadzieja to miecz o dwóch ostrzach - dając chwilę radosnego mrowienia i nieśmiałego przypuszczania, z drugiej strony wystawia na uderzenia realnego życia.
Ale... jak nie w tym życiu, to może w innym?

Zdaję sobie sprawę, że fikcyjnie obrazkowe wizje rodem z kompilacji istniejących fabuł, po kolejnym katastrofalnym przekonaniu, że nic z tego i "to nie ta bajka, królewno", zostawią ze mnie kilka poszarpanych, gardzących własną głupotą nitek. Ale...bawmy się w sny póki się nie obudzimy.

A propos snów - śniła mi się piękna, zielona, górzysta połać i Denys Finch Hatton. Śnić, nie umierać.



piątek, 11 marca 2011

7.jak sforzato i zielona herbata


Jestem z siebie dumna. Nie wiem co zadziałało, ale zadziałało. Tonacja, elegancja i spokój wodza. Może dobre fluidy, albo granatowa koronkowa sukienka? Nie wiem. Ale techniczny na okrągłe 20 punktów. Dźwięk, który robił wrażenie i perfekcyjne sforzata. Może by tak ze wszystkim?

Zasłużyłam na powolny poranek i kubek z Capri pełen zielonej herbaty.
To będzie nieinwazyjny dzień do oddychania.



tea leaves
tea loves
loves tea
lives tea
leaves tea?
never.

~Uniek Swain

środa, 9 marca 2011

6.ewolucja


"Dopiero w kryzysie dochodzi do ewolucji"

Czyli, że stojąc w miejscu idę do przodu. Albo ewentualnie...

Ale to się okaże dopiero przy ewentualnej KONFRONTACJI.

Dużo ewentualności w tym zapisie.
Tak czy inaczej ewidentnie ewolucja.
Może to herbatyzm, może autosugestia, a może kurs "Jckśszsbijgsbs i miła"

Mimo ewokacji ewidentnie ewoluuję.
A jak nie to się ewentualnie będę ewakuować.








wtorek, 8 marca 2011

5.jak sarenka i ślimak, czyli nadziejna myśl końcowa



Rano stwierdziłam, że Dnia Kobiet w sumie mogłoby nie być w kalendarzu. Dzień jak co dzień. Wstać, ubrać się, podreptać. Czułam się właściwie zupełnie niekobieca z spodniach, z wielką torbą i Czarną Heleną na plecach (co przemianowała się z Pięknej Heleny, bo przed egzaminem technicznym jest w wyjątkowo bojowym nastroju). Gdzieś koło południa po kilku życzeniach i zauważeniu (znienacka) przez kilku przedstawicieli płci pięknej, że należę jednak do płci piękniejszej (cytat z Kudłatego Nowaka) uznałam, że to jednak bardzo miłe święto. Wiosna, tulipanki, uśmiechy. Całkiem urocze.

Dopiero chcąc kupić mamie w kwiaciarni kwiatka doniczkowego zwątpiłam raz jeszcze z całą stanowczością. Gigantyczna kolejka sformowana z samych poirytowanych, spoconych facetów, którzy z miną pełną przynajmniej wymuszonego obowiązku pokazywali palcami na „to duże żółte”, „ale bez kolców, bo mnie szlag trafi” i „nie, nie, bez tych fidry-dry”. Wychodzili naburmuszeni, szersi jak gdyby w barach o swoje zniecierpliwienie i trochę bardziej spoceni. Ulgę mojej narastającej frustracji i i małości wobec tych tłumów potencjalnych odbiorczyń zakupionych przez mężczyzn kwiatów złagodził tylko starszy, dystyngowany pan, który zdecydowanym krokiem podszedł do zagubionego kwiaciarza i poprosił o „tę najsmuklejszą, czerwoną gingerię”.

Za to podobali mi się chłopcy z samorządu z wielkimi wiklinowymi koszami wypełnionymi po brzegi konstrukcjami z origami. A w konstrukcjach banalne życzenia, ale z zadziwiającym fragmentem…

„mało smutku oraz łez, pełni szczęścia jeśli chcesz”.

Jeśli chcę? Zaraz chce się rzucić „no wiadomo, że chcę”. Ale głębiej się zastanowiwszy to wyrażenie w pospolitych życzeniach stanowi jakby formę prowokacji filozoficznej. No bo –po pierwsze- co to jest niby pełnia szczęścia? Czy nie trzeba by rozgraniczyć pełni i szczęścia? To nie zawsze to samo. Po drugie, pomijając utopijność tej wizji, po co by nam była pełnia szczęścia? Czy nie świadczy o jakimś ślepym końcu? A nawet jeśli uznałoby się, że nie, to czym miała by ona być w życiu człowieka?

To bardzo filozoficzny temat, nie dla mnie, choć jestem z siebie dumna, że w ogóle moje myśli poszły takim tropem. Mimo to, jest to zagadnienie raczej z zakresu kompetencji przyjaciółki Jonsiego.

Co do kobiet… niektóre są „pułapkami, w które się wpada i nie chce się z nich uwolnić” (od razu mam złe skojarzenia, co za nietakt), inne przypominają Maszeńki etc.z opowiadań Czechowa, co to na przykład Człowieka Gwałtownego wiodą w drogę ku nieskończoności wieszając się mu całym ciężarem na ramieniu i w naiwności swej sądzą, że są „kobietą pułapką”.

Mam tylko problem z tematem tej notki. Bo niby znowu żadnej subtelnej radości momentu. Wszystko jak gdyby w tonie ironiczno-felietonowym. Co, mam zaprezentować bilet na Hey, na który idę sama jak ta sarenka zimowa w lesie? Wyznać, że przeczytałam książkę i ona umarła? A może otworzyć skrzynkę i stwierdzić, że znowu żadnej kartki?


Żadnych wiadomości, mimo huku wokół. Może wszystko, co ma nadejść po prostu korzysta z...


Taka nadziejna myśl końcowa.

sobota, 5 marca 2011

4. jak miła wiadomość i słowo "piękny"

Może czegoś jest za dużo, może czegoś jest za mało? Nijak mi ostatnio do wietrznej istoty. Przyciężkawo, grawitacja mnie przytula. Ale gubię portfele i kartki, idę kupić kawę, a wracam z czekoladą, bo nie ten przycisk. Wysyłam listy, a potem znajduję je bezpiecznie ukryte między kartkami książek. Frustracyjki siedzą mi za uchem, bo boli ciało, a techniczny w czwartek. Niewiele subtelnych, ani wrzaskliwie kolorowych powodów do uśmiechu. A może ja już nic nie widzę? Może jest mi wszystko jedno, czy dobrze, czy źle. Nie warto mi myśleć, nie warto mi wyciągać wniosków.
Lecz... dobrze się śpi
.

A potem okazuje się znienacka, że pomyślał o Tobie ciepło ktoś, z kim łączy Cię jedna wysłana do Ameryki kartka. I to miło zastać po kilku dniach wiadomość od Geoffa z Seattle - "How are you doing my new beautiful friend?" Mimo że nie jestem beautiful. Jestem co najwyżej rozczochranyful i pustemamoczy.

Ale niech będzie...






.

.