Rano stwierdziłam, że Dnia Kobiet w sumie mogłoby nie być w kalendarzu. Dzień jak co dzień. Wstać, ubrać się, podreptać. Czułam się właściwie zupełnie niekobieca z spodniach, z wielką torbą i Czarną Heleną na plecach (co przemianowała się z Pięknej Heleny, bo przed egzaminem technicznym jest w wyjątkowo bojowym nastroju). Gdzieś koło południa po kilku życzeniach i zauważeniu (znienacka) przez kilku przedstawicieli płci pięknej, że należę jednak do płci piękniejszej (cytat z Kudłatego Nowaka) uznałam, że to jednak bardzo miłe święto. Wiosna, tulipanki, uśmiechy. Całkiem urocze.
Dopiero chcąc kupić mamie w kwiaciarni kwiatka doniczkowego zwątpiłam raz jeszcze z całą stanowczością. Gigantyczna kolejka sformowana z samych poirytowanych, spoconych facetów, którzy z miną pełną przynajmniej wymuszonego obowiązku pokazywali palcami na „to duże żółte”, „ale bez kolców, bo mnie szlag trafi” i „nie, nie, bez tych fidry-dry”. Wychodzili naburmuszeni, szersi jak gdyby w barach o swoje zniecierpliwienie i trochę bardziej spoceni. Ulgę mojej narastającej frustracji i i małości wobec tych tłumów potencjalnych odbiorczyń zakupionych przez mężczyzn kwiatów złagodził tylko starszy, dystyngowany pan, który zdecydowanym krokiem podszedł do zagubionego kwiaciarza i poprosił o „tę najsmuklejszą, czerwoną gingerię”.
Za to podobali mi się chłopcy z samorządu z wielkimi wiklinowymi koszami wypełnionymi po brzegi konstrukcjami z origami. A w konstrukcjach banalne życzenia, ale z zadziwiającym fragmentem…
„mało smutku oraz łez, pełni szczęścia jeśli chcesz”.
Jeśli chcę? Zaraz chce się rzucić „no wiadomo, że chcę”. Ale głębiej się zastanowiwszy to wyrażenie w pospolitych życzeniach stanowi jakby formę prowokacji filozoficznej. No bo –po pierwsze- co to jest niby pełnia szczęścia? Czy nie trzeba by rozgraniczyć pełni i szczęścia? To nie zawsze to samo. Po drugie, pomijając utopijność tej wizji, po co by nam była pełnia szczęścia? Czy nie świadczy o jakimś ślepym końcu? A nawet jeśli uznałoby się, że nie, to czym miała by ona być w życiu człowieka?
To bardzo filozoficzny temat, nie dla mnie, choć jestem z siebie dumna, że w ogóle moje myśli poszły takim tropem. Mimo to, jest to zagadnienie raczej z zakresu kompetencji przyjaciółki Jonsiego.
Co do kobiet… niektóre są „pułapkami, w które się wpada i nie chce się z nich uwolnić” (od razu mam złe skojarzenia, co za nietakt), inne przypominają Maszeńki etc.z opowiadań Czechowa, co to na przykład Człowieka Gwałtownego wiodą w drogę ku nieskończoności wieszając się mu całym ciężarem na ramieniu i w naiwności swej sądzą, że są „kobietą pułapką”.
Mam tylko problem z tematem tej notki. Bo niby znowu żadnej subtelnej radości momentu. Wszystko jak gdyby w tonie ironiczno-felietonowym. Co, mam zaprezentować bilet na Hey, na który idę sama jak ta sarenka zimowa w lesie? Wyznać, że przeczytałam książkę i ona umarła? A może otworzyć skrzynkę i stwierdzić, że znowu żadnej kartki?
Żadnych wiadomości, mimo huku wokół. Może wszystko, co ma nadejść po prostu korzysta z...
Oj, Oj, myślę, że jak na Ciebie to ironii i tak było tu jak na lekarstwo ;) Co do tematów filozoficznych, to w tym tygodniu cytat "Intelekt jest przekleństwem człowieka..." i tak dalej, więc raczej w stronę Schopenhauera i refleksje na bok. A myśl nadziejna zawsze lepsza niż nadziana ;)
OdpowiedzUsuńPi!
Jakoś nigdy szczególnie świątecznie nie przeżywałam Dnia Kobiet - jakiś opór mam. Może nieuzasadniony...
OdpowiedzUsuńPS Wybieram się na Hey - także, ale w stadku innych saren :)