niedziela, 13 marca 2011

8. jak sen i nadzieja

Jest ogólnie powszechna idea, że nadzieja jest w życiu ważna i, jako wartość, niesamowicie piękna. Trąbią o tym chociażby takie elementy jak Paolo Coelho. Mówię o nim "element", bo to człowiek-instytucja. Chrystus naszych czasów. Ale dobrze, bez sarkazmu.

Co do nadziei... Dziś pomyślałam o tej, która matkuje głupim, która umiera ostatnia, wcześniej wyssawszy ze swych dzieci siły witalne i poczucie sensu oraz własnej wartości. Pomyślałam jednak, że mimo swej toksymii to jest właśnie prawdziwe piękno nadziei - wierzyć w niemożliwe. Nie, nie tyle wierzyć, ile czuć w sobie nieracjonalne, ale przyjemne oczekiwanie, że to się jednak wydarzy. Jak podłe byłoby cierpienie gdyby nie cień czystej głupoty? Nadziei, że tym razem się uda, że ona go pokocha, że coś zwycięży śmierć, albo spełni się jakiś przyjemnie metafizyczny sen?
Wiem, taka nadzieja to miecz o dwóch ostrzach - dając chwilę radosnego mrowienia i nieśmiałego przypuszczania, z drugiej strony wystawia na uderzenia realnego życia.
Ale... jak nie w tym życiu, to może w innym?

Zdaję sobie sprawę, że fikcyjnie obrazkowe wizje rodem z kompilacji istniejących fabuł, po kolejnym katastrofalnym przekonaniu, że nic z tego i "to nie ta bajka, królewno", zostawią ze mnie kilka poszarpanych, gardzących własną głupotą nitek. Ale...bawmy się w sny póki się nie obudzimy.

A propos snów - śniła mi się piękna, zielona, górzysta połać i Denys Finch Hatton. Śnić, nie umierać.



1 komentarz:

.

.