Zima wczoraj przyszła się pożegnać bardzo cicho. Uśmiechnęła się, przytuliła, zadzwoniła śniegiem o chodnik i odeszła, jak co roku. Można było obawiać się o kwiaty. Wyszłyśmy z filharmonii z całym ich naręczem, nieważne, że były nie nasze. Ale śnieg tylko je pogłaskał, podrapał za uchem, zostawił na płatkach parę kropel. Idealna symbioza zimy i wiosny. Dwa antagonizmy zespoliły się w doskonale przyjemny, nocny obrazek.
Nocny obrazek dopełniła wesołość i biała czekolada z orzechami, potem dobry sen i łagodny poranek. A wcześniej była muzyka, dużo muzyki i chwilowy ból, że dlaczego nie jestem tą gershwinowską Zabawną Buzią? I im mniej chcę mówić, tym więcej krzyczę.
A tulipany odżyły. Po ciężarze zimna, przyjmują dzień wyprostowane i gotowe na wszystko.
Wyszłyśmy po równo - przecież La vie en rose śpiewali i Edith Piaf i Luis Armstrong.
Camille Saint-Saens - Introduction et Rondo Capricioso
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz