Jeśli miałabym pozostać w zgodzie z sobą, to poniżej znalazłoby się mnóstwo dynamicznych i "furiozalnych" zdań na temat:
- spalin (nie pomaga nawet słynne om-ach-hum; bo jak się robi och to się umiera z zaduszenia)
- tych **** z mojej klasy, którzy *****
- tych **** z ulicy, którzy *****
- tych **** z dołu, którzy *****
- tym **** pannom, które zawsze wyglądają lepiej a myślą o wiele mniej
- temu **** pomysłowi, żeby jeszcze teraz chodzić na "lekcje" i tracić pół dnia na gapienie się w ściany i obcowanie z (patrz myślink drugi).
Na szczęście korzystając z faktu, że ostatnio nie jestem w zgodzie ABSOLUTNIE Z NIKIM, nie muszę też być w zgodzie ze sobą. Taki pełny już brak przyzwoitości.
Dlatego o paru drobiazgach w życiu kobiety takiej jak ja, z której niektóre mają bardzo psychoanalityczne podłoże.
1) Spinka do włosów.
Dłuuuga, mocno trzymająca władzę w moich niewiadomej długości włosach. Wychodzona w końcu po trzech dniach. Nie taka znowu idealna. Ale ma taką magiczną właściwość, że czuję się w niej bardzo orientalnie. Mogę godzinami wyjmować ją z włosów jak to robiły gejsze z filmów, a potem zakładać na nowo układając moje włosy w niesforny zwijak, nonszalancki, szybki, artystyczny, wygodny. W niej chce mi się coś tworzyć, albo chociaż popijać herbatę i czytać u Lorki:
- spalin (nie pomaga nawet słynne om-ach-hum; bo jak się robi och to się umiera z zaduszenia)
- tych **** z mojej klasy, którzy *****
- tych **** z ulicy, którzy *****
- tych **** z dołu, którzy *****
- tym **** pannom, które zawsze wyglądają lepiej a myślą o wiele mniej
- temu **** pomysłowi, żeby jeszcze teraz chodzić na "lekcje" i tracić pół dnia na gapienie się w ściany i obcowanie z (patrz myślink drugi).
Na szczęście korzystając z faktu, że ostatnio nie jestem w zgodzie ABSOLUTNIE Z NIKIM, nie muszę też być w zgodzie ze sobą. Taki pełny już brak przyzwoitości.
Dlatego o paru drobiazgach w życiu kobiety takiej jak ja, z której niektóre mają bardzo psychoanalityczne podłoże.
1) Spinka do włosów.
Dłuuuga, mocno trzymająca władzę w moich niewiadomej długości włosach. Wychodzona w końcu po trzech dniach. Nie taka znowu idealna. Ale ma taką magiczną właściwość, że czuję się w niej bardzo orientalnie. Mogę godzinami wyjmować ją z włosów jak to robiły gejsze z filmów, a potem zakładać na nowo układając moje włosy w niesforny zwijak, nonszalancki, szybki, artystyczny, wygodny. W niej chce mi się coś tworzyć, albo chociaż popijać herbatę i czytać u Lorki:
"Panna swój wachlarz
trzymając w ręku,
idzie przez mostek
nad chłodną rzeką..."
trzymając w ręku,
idzie przez mostek
nad chłodną rzeką..."

2) Ciasny, czarny, skórzany, szeroki pas.
Nareszcie mogę długie spódnice zamieniać w krótkie sukienki, podejrzewać się o coś takiego jak talia i czuć się wiotko, sprężyście i trochę bardziej ściśle. Co do oddychania (jeśli komuś na myśl przyjdzie XIX-wieczna przestroga antygorseciarzy) to om-ach-hum może w nim nie zrobię, ale jak już stwierdziliśmy na początku, w mieście nie ma to i tak większego sensu.


3) Chusty, apaszki, szale.
To jest główny wątek psychoanalityczny. Noszę, bo lubię i na dodatek wszyscy noszą. Bez nich czuję się zupełnie naga i niekompletna. Najlepiej żeby były grube, miękkie i szerokie. Jesienią i zimą nie zdarzyło się, żebym wyszła bez nich gdziekolwiek. Dlatego unikałam golfów. Często na bluzce miałam jeden, a dodatkowo do kurtki kolejny, stricte zimowo-ochronny.
Słyszałam codziennie od Rodzicielki - "zdejmij to chomąto!", ale uciekałam. A jak mi się nie udało, cały dzień czułam się niepewnie. Właśnie - szale i chusty dają mi poczucie bezpieczeństwa. DDA, wrażliwe dziecko, kompleksy etc.etc. - moja podświadomość musiała sobie coś znaleźć.
Dlatego najzupełniej rozumiem Jackie Onassis, która za jednym razem kupiła 50 absurdalnie drogich apaszek, u Hermesa, jak przypuszczam. Na pewno miała ten sam syndrom co ja. Z dwojga złego chyba lepsze apaszki niż militaria.


4) Hope Sandoval
"The delicious dichotomy between darkness and light, the space between inspiration and the manifestation of thought, is where Hope Sandoval’s music and lyrics catch fire."
A do tego naturalna kobiecość, miękkość, swoboda, czary, drzewa, płatki, oddechy, prostota.


I na razie kilka chwil, kiedy nie jestem ze sobą w zgodzie.
Ach, czasem bardzo lubię świergotanie (absolutnie nie w pejoratywnym sensie) o bluzeczkach, sukienkach, przypinanych kwiatkach, kolczykach, wzorkach, drobiazgach... Lekkie, beztroskie, urocze. Nierzadko to część moich telefonicznych rozmów z siostrą :)
OdpowiedzUsuńCiekawe... i ja ostatnio jestem szalolubem :) Bywa, że wchodzę do sklepu pełnego damskich fatałaszków i oglądam tylko szaliki! Nie mam ich może nazbyt wiele (bo asortyment rzadko mnie w pełni zadowala, taka prawda), ale noszę z prawdziwą chęcią, chyba bez powodów psychologicznych :)